Muszę nadrobić zaległości, bo jeśli w najbliższy weekend znowu
gdzieś pojedziemy, to już na pewno tego nie zrobię.
Zacznę od wyjazdu na Lasek sprzed dwóch tygodni.
Ostatnio byliśmy tam późną jesienią w zeszłym roku. Wyjazdy zawsze uzależniamy
od tego, czy „Absolwent”, jedyny dwuosobowy pokój w chacie, jest wolny. Ciężko
byłoby Misiowi włazić po drabinie na lotnisko na piętrze… Standard na Lasku
jest elementarny: pokój nie ma zamka w drzwiach, więc przez pół nocy ktoś nam
otwiera drzwi (Miś na podłodze w takich wypadkach sprawdza się idealnie; chyba
dorasta albo był zmęczony, bo na nikogo nie szczekał), ubikacja jest na
zewnątrz, ale ogrzewanie działa na medal, ciepła woda jest, w kuchni można
zaparzyć herbatę, a nawet usmażyć jajecznicę na świeżo zebranych grzybach (Pan
Młodszy pomyślał nawet o wtaszczeniu jaj na górę!), a przy ognisku można
siedzieć do rana. No a do tego chatkowy Leszek i na ogół większość gości nie mają problemu z wałęsającym się dogiem niemieckim (aczkolwiek psy nie wchodzą na Lasku do kuchni), szczególnie, jeśli króliki Leszka kończą swój swobodny wypas i przychodzi pora na swobodny wypas Misia.
Chata na Lasku...
... i polany wokół niej.
Miś nieodmiennie szczęśliwy.
Bawimy się :)
Zbiory.
Romantyzm, cz. 1.
Romantyzm w rozumieniu Misia, cz. 2.
Buszujący w zbożu.
Mój ulubiony trekking horyzontalny (z Misiem na horyzoncie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz