czwartek, 17 października 2013

zielono-żółto: Lasek

Muszę nadrobić zaległości, bo jeśli w najbliższy weekend znowu gdzieś pojedziemy, to już na pewno tego nie zrobię.

Zacznę od wyjazdu na Lasek sprzed dwóch tygodni. Ostatnio byliśmy tam późną jesienią w zeszłym roku. Wyjazdy zawsze uzależniamy od tego, czy „Absolwent”, jedyny dwuosobowy pokój w chacie, jest wolny. Ciężko byłoby Misiowi włazić po drabinie na lotnisko na piętrze… Standard na Lasku jest elementarny: pokój nie ma zamka w drzwiach, więc przez pół nocy ktoś nam otwiera drzwi (Miś na podłodze w takich wypadkach sprawdza się idealnie; chyba dorasta albo był zmęczony, bo na nikogo nie szczekał), ubikacja jest na zewnątrz, ale ogrzewanie działa na medal, ciepła woda jest, w kuchni można zaparzyć herbatę, a nawet usmażyć jajecznicę na świeżo zebranych grzybach (Pan Młodszy pomyślał nawet o wtaszczeniu jaj na górę!), a przy ognisku można siedzieć do rana. No a do tego chatkowy Leszek i na ogół większość gości nie mają problemu z wałęsającym się dogiem niemieckim (aczkolwiek psy nie wchodzą na Lasku do kuchni), szczególnie, jeśli króliki Leszka kończą swój swobodny wypas i przychodzi pora na swobodny wypas Misia.

Samochód zostawiamy w Koszarawie pod kościołem. Szlak na Lasek zaczyna się koło 20 metrów dalej, koło sklepu. Jest krótki, więc nie spieszymy się. Miś już zaczyna świrować z radości.



Chata na Lasku...



... i polany wokół niej.

Miś nieodmiennie szczęśliwy.


Bawimy się :)






Zbiory.







Romantyzm, cz. 1.


Romantyzm w rozumieniu Misia, cz. 2.





Buszujący w zbożu.



Mój ulubiony trekking horyzontalny (z Misiem na horyzoncie).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz