czwartek, 29 listopada 2012

mały kwiatek

Spodobało się nam ostatnio to:


Na fali kolejnego odsłuchania piosenki pytam się go:
– I jak tam, Mały Kwiatku?
– Chujoza i gówno – odpowiedział Mały Kwiatek.

To może jeszcze jedna Katy Carr na poprawę nastroju:


(ciągle nie wierzę, że można TAK śpiewać o okupacji w Polsce!)

wtorek, 27 listopada 2012

jak zachwyca, jak nie zachwyca


Szliśmy na nowego Pasikowskiego z bardzo dobrym nastawieniem. Że dobrze, że taki film wreszcie powstał, że strasznie mu utrudniali realizację, ale przecież zrobił go w końcu, że znajomi zachwalali, że Stuhr wreszcie w filmie w roli nie-komediowej, a tu taka nagonka na niego, a poza tym chcemy mieć udany wieczór, więc nastawiamy się na utwierdzenie w przekonaniu, że dobrze ulokowaliśmy pieniądze w kasie kina.
I sądząc po reakcjach ludzi w kinie, byliśmy (o dziwo, zgodnie!) w zdecydowanej mniejszości widzów, których film nie zachwycił. Chociaż bardzo tego zachwytu chcieliśmy. 

To mógł być bardzo dobry film. Świetny jest sam pomysł fabuły, w której grany przez Maćka Stuhra bohater sprzeciwia się niepisanym i niemoralnym ludzkim prawom, którym podporządkowują się wszyscy pozostali mieszkańcy wsi i postanawia ocalić żydowskie macewy, co skazuje go na ostracyzm i narastającą agresję. Grzebanie w historiach wojennych odkrywa przed nim prawdę, której nikt nie chce poznać albo: o której nikt nie chce pamiętać. Tragiczny konflikt, autentyczna, do tego nieopowiedziana dotąd w kinie historia, nawiązania do współczesnych zdarzeń i „dziki wschód” w tle, diametralnie inny od tego, który jest za piecem u Pana Boga – to są wszystko bardzo dobre pomysły, tylko że zebrane razem nie zagrały. Z kilku powodów. Fatalne dialogi („zaiwanili mi papierosy” mówi jeden chłop do drugiego. Jasne). Natrętne budowanie atmosfery przedłużonymi scenami, w których bohater idzie (przez las, przez zaplecze knajpy – idzie – idzie – idzie), gra dramatyczna muzyka i mamy oczekiwać ZDARZENIA. Przewidywalność tychże zdarzeń powyżej przeciętnej (jeśli podlaski chłop na środku pola z pszenicą wstawia 300 macew, to przecież nie po to, żeby w porze żniw kombajnem po tym polu próbować przejechać, a po to, żeby pole spłonęło i pozostały na nim osmalone przez płomienie płyty nagrobne, więc nie rozumiem, czemu się ten Kalina tak dziwił jak mu pszenica w ogniu stanęła). Nieprawdopodobieństwo zdarzeń (ja wiem, że wszyscy już się nabijali z małorolnego chłopa, który się hebrajskiego z książek nauczył i biegle czyta napisy na nagrobkach i wiem, że podobno jest to możliwe, i był ktoś taki, ale w kontekście filmu to po prostu nie przekonuje!) Natrętna symbolika (hamletyczne wygrzebywanie czaszek z dołu z wodą – skąd ta woda w ogóle? że o finałowym ukrzyżowaniu nie wspomnę). Stereotypy (80% kobiet w każdym wieku, może poza dwudziesto- czy trzydziestolatkami nosi na głowach chustki). Bardzo chciałam dać się uwieść, ale przy takich błędach, absurdalnych pomysłach i naciąganej fabule naprawdę jest to trudne...

Przykre, że się nie udało. Szkoda, że wielkie poświęcenie, z jakim Maciej Stuhr zagrał swoją rolę, poszło na marne. To mógł być dużo lepszy film. Może za 10-20 lat będzie bardziej liczyło się to, że Pasikowski jako pierwszy zmierzył się z tym tematem, naraził na ideologiczną nagonkę i wprowadził do kultury masowej najmocniejszy w ciągu ostatniego dziesięciolecia temat historyczny. A może po prostu to ja nie jestem targetem tego filmu? Bo nie przekonał mnie ani jako thriller, ani jako film historyczny. 



poniedziałek, 26 listopada 2012

pożegnanie jesieni. przylasek

Podobno nadciąga zima... Ostatnie jesienne słońce łapaliśmy w weekend na Przylasku. Misiek ganiał z patykami, paralotniarze latali nam nad głowami, słońce szybko zachodziło. Uroki późnej jesieni.














niedziela, 25 listopada 2012

domowa mena(d)żeria


Zebrało mu się na żarty o poranku:
On:  Czyli nie chcesz kawy?
Ja: Czyli nie chcesz ciasta do SWOJEJ kawy?
On: Ależ to moje ciasto! Ja je ucierałem, siekałem i wszystko robiłem!
Ja: Nie, to moje ciasto! Ja miałam koncepcję, a następnie dokonywałam kontroli produkcji, zarządzania zasobami ludzkimi i zarządzania jakością! I powinnam za to dostać premię w postaci kawy!
On: Nie, bo żeby ciasto było dobre, to zabrakło jeszcze z pięciu menadżerów, żeby też mogli zarządzać moją pracą i wtedy dopiero byłaby ona efektywna, a ciasto udane...

sobota, 24 listopada 2012

krótka instrukcja pieczenia ciast


Żeby upiec ciasto, trzeba najpierw zebrać wszystkich możliwych ochotników w kuchni. Niektórzy mogą dziwić się, czego Pan i Pani po kolacji mogą tam szukać, ale na pewno przyjdą skontrolować, co się dzieje:



Kiedy ochotnicy są zwarci i gotowi, pozwalamy im utrzeć masę (co, jak wiadomo, jest samą frajdą):



Musimy też pokroić orzechy i czekoladę:



Na koniec odprowadzamy smutnym spojrzeniem ciasto, kiedy ląduje w piecu, bo tyle jeszcze trzeba na nie czekać...



Tadam! Takie nam wyszło :)



A wszystkie detale dotyczące ilości poszczególnych składników można znaleźć tu:
(tylko nie wiem, czemu nie napisali, żeby piec 30-40 minut w piekarniku nagrzanym do 180C)

piątek, 23 listopada 2012

żadnych świętości!




Miś otrzepuje się obok biurka Pana. Pan:
 – Gluty na moim wszystkim, ja pierdolę! Misiuuuuu! Uglutałeś Havla!!!
Ach, te dzisiejsze psy. Nikogo nie uszanują. 

środa, 21 listopada 2012

prorok z tytką


Zgodziliśmy się ostatecznie z Panem Młodszym, że „Prorok” nie jest filmem sensacyjnym, chociaż czytając krótki opis filmu łatwo można nabrać takich oczekiwań. Nic z tych rzeczy. Owszem, akcja dzieje się w więzieniu, w którym główny bohater rozwija swoją karierę w zakresie szeroko pojętej przestępczości zorganizowanej. Tyle, że zamiast hollywoodzkiego stylu, w którym wspinanie się po kolejnych szczeblach mafijnej hierarchii wiąże się z obrazami kasy, blichtru i jeszcze większej kasy (ale żeby nie było! „Człowiek z blizną” jest zajebiście dobrym filmem!), tu mamy przygnębiające realia więzienia, w którym jak się chce kogoś zabić, to trzeba się z tym nieźle namęczyć, krew z ofiary tryska całkiem nieestetycznie, a tytułowy Prorok przez całe dwie godziny niemal nie rozstaje się z adidasami, skajową kurtką i reklamówką, w której nosi swój dobytek. Mówiąc krótko: brzydki realizm.



Grającego główną rolę Tahara Rahima musiałam po filmie zguglać, żeby zobaczyć twarz inną niż filmowy chłopek-roztropek. Jego Malik El Djebena, czyli tytułowy Prorok to chłopak o wyglądzie poczciwiny, który miałby kłopoty z liczeniem do pięciu. Nie wiemy, czemu trafia do więzienia, ale wiemy, że nie wyjdzie z niego żywy, jeśli wykonywaniem poleceń odsiadujących wyroki starszych więźniów, nie zaskarbi sobie opieki którejś z wewnętrznych mafii… a kolejne polecenia zamiast Malika zresocjalizować, coraz silniej wplątują go w przestępcze układy. Co w tym filmie wydało mi się najciekawsze, to właśnie postać głównego bohatera, który prostolinijnie i pragmatycznie, bez fascynacji złem i bez większych refleksji, po prostu wykonuje swoją pracę – jaka by ona nie była. Obcy między Włochami i odrzucony przez muzułmanów, robi swoje i odnosi w tym sukces.

Okazuje się, ze wystarczy trochę determinacji, zdrowego rozsądku i pracowitości, żeby prosty chłopak z reklamówką w garści przejął władzę.

wtorek, 20 listopada 2012

podstawowe rodzaje i gatunki literackie, wydanie rodzinne


Namówiłam go do oglądania „Proroka”, mówiąc, że to film sensacyjny (dobra, sama nie wiedziałam jaki, bo kojarzyłam z niego piąte przez dziesiąte, ale chciałam obejrzeć). Jesteśmy w połowie filmu, który jest dobry, ale jednak nie sensacyjny.

On: To ma być film sensacyjny?
Ja: No a co to jest? 
On: Dramat obyczajowy.
Ja: Sam jesteś dramat.
On: Dobrze, że nie tragedia, jak ty.

Tak się teraz zastanawiam... To Misiu chyba będzie epicki?



poniedziałek, 19 listopada 2012

ogonem i merdaniem

Dwa lata drobnych prac dekonstrukcyjnych Misia przy lampie i wreszcie się udało. Do wielkiego finału potrzebni byli Państwo, razem wracający do domu, i jedno merdnięcie uszczęśliwionego psiego ogona.
Rezultat - jak widać.


niedziela, 18 listopada 2012

w co się bawić?


Tak zwana miękka charyzma Misia, czyli czas po kolacji, kiedy pies ma nadmiar energii i zrobi, co może, żeby któreś z nas się z nim pobawiło. Po wspólnej z Misiem rozmowie telefonicznej z Mamą (zabawa w „przewróć Panią, opierając się o nią bokiem, kiedy za długo nie zwraca na mnie uwagi”), wspólnej zmianie pościeli (łeb Misia w poszewce starej, uglucony łeb Misia na nowym prześcieradle, zabawa w „ile guzików zdąży Pani zapiąć zanim piesek przyniesie wyrzuconą na korytarz zabawkę”) i wreszcie po wspólnym zajęciu miejsca przed komputerem, wymiękam. Siadam na podłodze z zabawką w dłoni. „Dobra, wygrałeś, czas dla ciebie, psia paskudo!”. Misiek, uszczęśliwiony, ignoruje zabawkę i postanawia przeze mnie przejść. Górą. (Efekt dla Pani porównywalny mniej więcej z byciem przejechaną przez czołg.) I kiedy spod łap i fafli krzyczę rozpaczliwie „Misiu, co ty robisz?!”, Pan odpowiada w imieniu zachwyconego psa: „Bawię się z panią! Z panią się bawię!”.

Typowy rodzinny, niedzielny wieczór.


Ponieważ nie mam żadnego zdjęcia, pokazującego Misia depczącego któreś z nas (co w sumie jest dziwne, przecież codziennie mu się to zdarza!), wrzucam fotę światopoglądową, mającą udokumentować grozę bycia zdeptaną/-ym przez niebagatelnych rozmiarów Misia.