środa, 25 września 2013

wspomnienia z wakacji, cz. 1 Chorwacja: Kupari, Dubrownik

Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaależ ja zaniedbałam bloga! Aż wierzyć się nie chce. Cóż, dwa tygodnie podróżowania z bardzo okazjonalnym dostępem do internetu i późniejsza trauma końca urlopu i powrotu do pracy zrobiły swoje. Na szczęście jest już lepiej. Ogarniam temat zdjęć i częścią z nich się pochwalę, chociaż nie ma na nich Misia („no fajne te Twoje zdjęcia, fajne, ale czegoś mi na nich brakuje… wiem! Misia!” obwieścił mi Pan Młodszy), bo na wakacje pojechałam bez drugiej pary nóg, bez wszystkich czterech łap i bez własnych kół. Brak chłopaków rekompensowała mi K., moja dzielna towarzyszka podróży :)


Wycieczka była z założenia ekonomiczna (chociaż to w naszym wypadku nie wyklucza pewnego elementu sybarytyzmu!), czyli tniemy ceny na tym, co nie jest najważniejsze (noclegi) na rzecz tego, bez czego nie ma frajdy (dobre lokalskie żarcie!). Zatem pierwsze noce spędziłyśmy na polu biwakowym w Kupari, w połowie drogi między Dubrownikiem a lotniskiem w Dubrowniku. Pole – gigant, pamiętające jeszcze czasy Tity. Idealnie zarośnięte drzewami, więc bez problemu można sobie znaleźć własny wycinek przestrzeni, ocieniony i odgrodzony od reszty świata zielenią. Dominują Włosi w kamperach, dużo ludzi rozbiło się tu na dłużej: przed namiotem wyniesione plastikowe stoliki i krzesła, przenośne kuchenki, ręczniki suszą się na sznurach, niektórzy mają wręcz ruchome szafki. Ludzie w każdym wieku, też ze zwierzakami, bo Kupari jest przyjazne psom. Przyjazd tu samochodem to w ogóle świetny pomysł: my mogłyśmy tylko polegać na środkach komunikacji miejskiej, które na Bałkanach bywają nieobliczalne… Z innych ułatwień życia supermarket Konzum jest w zasięgu przyjemnego spaceru, plaża niedaleko, do Dubrownika rzut beretem – żyć, nie umierać.

Typowy widok wzgórz otaczających miasteczko.


Podstawa egzystencjalna: jak dojść do plaży w Kupari i wreszcie nacieszyć się Adriatykiem? Bez zdjęcia mapy nigdy byśmy tam nie dotarły... mapa zresztą też daleka od doskonałości.


Kiedy wreszcie udaje nam się znaleźć przejście podziemne i przejść na drugą stronę Magistrali Adriatyckiej – szok. Kilkanaście metrów od ruchliwej drogi wchodzimy do opustoszałej strefy zniszczeń wojennych: popadającego w ruinę gigantycznego kompleksu turystycznego. Czy na pewno dobrze idziemy? Co to za miejsce? Dopiero później, w Polsce, doczytam, że Kupari było jednym z największych i najbardziej luksusowych kurortów w Jugosławii; podobno swoją willę miał tu sam Tito. Wszystko zostało zniszczone podczas wojny, na początku lat 90 XX wieku; bogaty wystrój wnętrz hoteli, mogących przyjąć dwa tysiące turystów, został rozgrabiony. Zostały tylko przerażające ruiny.



Nawet tu byli nasi!


Pozostałości dziewiętnastowiecznego Hotelu Grand:










W końcu dochodzimy do plaży. Więcej tu lokalsów niż turystów, może z powodu przygnębiającego widoku. 



Woda jest zimna. (!!!) Pewnie dlatego tak mało osób się kąpie...



Dzieciakom to nigdy nie przeszkadza.




Z cyklu „bądź mądry i pisz wiersze”, najlepiej po chorwacku i jeszcze zrozum rozkład jazdy autobusów i spróbuj się przy tym nie śmiać.


Stare Miasto w Dubrowniku widziane z Magistrali Adriatyckiej.


Jesteśmy w katolickim kraju.


Uliczki w Dubrowniku.


Stateczek wycieczkowy wielkości bloku mieszkalnego.


Jak on się nazywa? Costa Macica?! A nie, Costa Magica ;-) jakaś słaba ta typografia :-)


My nie dojdziemy?!


Prawie jak Kładka Bernatka. „Prawie” robi różnicę...


Różne oblicza Adriatyku, zwanego tu Jadranem.






Nawet sosny mają inne (czy co to tam rosło)




Codzienność w Dubrowniku.


Powoli dochodzimy do Starego Miasta. My i pierdyliard innych turystów. Mury Starego Dubrownika jakoś jednak widać.



Wszędzie dziki tłum ludzi. Naprawdę, odradzam zwiedzanie Dubrownika w sezonie. Wszędzie się trzeba przepychać.



Chociaż jak się odbije od turystycznych punktów obowiązkowych, robi się pusto i miło.


Hmmmm, wygląda, jakby dawali tu dobre jedzenie...


Kamenice! Miejsce, o którym nasz przewodnik po Dubrowniku w najbardziej wertowanej części „Where to Eat”, pisał: „cheap. Really, really cheap”, co w krainie uciekających kun nie jest bez znaczenia. Tanie owoce morza? Idziemy jak w dym, tym bardziej że ich zapach unosił się nad całym Starym Miastem, skutecznie odciągając nasze myśli od zwiedzania...


Smutne resztki risotta z owocami morza i grillowanych kałamarnic. Łakomczuch wziął górę nad fotografem ;-)



Tak, to jest nekrolog naklejony na śmietniku (przykościelnym). 









Wschód księżyca nad Dubrownikiem.


Pniemy się do góry...


... ulicą George'a Bernarda Shawa (tak, to jest ulica!)


W nagrodę dostajemy piękny widok na miasto...


... leżące u naszych stóp!




Zmrok zapada. Trzeba się zwijać do Kupari (tym bardziej, że nigdy nie wiesz, skąd, ani o której odjedzie twój autobus!)


3 komentarze:

  1. Zrobiłaś zdjęcia Costy Magiki? I Ty, Brutusie?:P
    Postanowiłam właśnie, że raz w życiu przejade się "s Dupca i do Dupca"
    Plesa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie mów, że znasz z pracy Costę Macicę!
      Jakbym wiedziała, że Cię ten obraz straumatyzuje, to bym Ci go oszczędziła.
      A co do "do Dupca", to ja się nie wypowiadam. Ja nie wiem, gdzie dojedziesz tym autobusem... ;)

      Usuń
    2. Ja aktywnie pomagam sprzedawać rejsy na Macicy... Wiem wszystko o tym potworze:)

      Usuń