„Monstrualna” – to słowo przychodziło mi na myśl jako
pierwsze, kiedy usiłowałam jakoś podsumować swoje wrażenia z lektury „2666”
Roberto Bolaño. Monstrualna nie dlatego (albo nie tylko dlatego), że tysiąc
stron gęstego druku w twardej oprawie daje tomiszcze ponadkilogramowe, z którym
walczyłam dwa miesiące (książka jest prezentem bożonarodzeniowym), bo średnio
skądinąd optymistyczna trylogia Stiega Larssona jest przecież jeszcze dłuższa, a
przecież nigdy nie myślałam o niej w ten sposób. Sam rozmach tej wielowątkowej powieści,
rozpiętej między Europą, Ameryką Północną i Południową i opisującej zarówno
drugą wojnę światową na froncie wschodnim, jak i morderstwa kobiet w Meksyku,
wydaje się przytłaczający. Trudność sprawia już samo spamiętanie zazębiających
się wątków, powracające jak we śnie motywy po kolejnej setce stron wydają się
znajome, ale nie sposób zlokalizować, w którym miejscu poprzednich tomów pojawiły
się wcześniej. Ta pozornie chaotyczna, pełna porozrzucanych i niedokończonych
wątków proza wymaga od czytelnika skupienia i uwagi, które przecież nie
gwarantują mu logicznego i racjonalnego poukładania całości z chwilą
zakończenia lektury. Dostajemy zatem do ręki dzieło, które jakby z założenia
przekracza nasze możliwości percepcyjne, ale taki był też chyba zamysł autora –
bo to, jak pisze Bolaño, łączy się z tym, o czym pisze. A masowe zbrodnie
przeciwko kobietom, jeden z ważniejszych wątków powieści, to temat szeroko
opisywany i nadal wymykający się zrozumieniu.
To właśnie temat „2666” skłonił mnie do sięgnięcia po powieść.
Ciudad Juárez, legendarne miasto, jedno z najniebezpieczniejszych na świecie,
od lat miejsce tajemniczych i niezliczonych gwałtów i morderstw dokonywanych na
kobietach, było już bohaterem reportaży. Próbę analizy tego
fenomenu społecznej zgody na zbrodnię podjęli wcześniej Marc Fernandez i Jean-Christophe Rampal w „Mieście – mordercy kobiet” oraz Ed Vuillamy w sporych partiach „Ameksyki”.
Podjęcie tego tematu przez beletrystę wydało
mi się świetnym pomysłem, próbą zrozumienia dziejącego się w tym mieście zła z
wykorzystaniem środków literackich innych niż te, które ma do dyspozycji
autor non-fiction. Ciudad Juárez gra w powieści Bolaño zarazem rolę tła (nieprzypadkowo
miasto, w którym dzieje się akcja większości tomów „2666”, nosi zmienioną nazwę –
Santa Teresa) i jednego z bohaterów (to tu zbiegają się wszystkie wątki
powieści, samemu miastu i jego w części anonimowym ofiarom poświęcony jest
jeden z tomów „2666” – „Część zbrodni”).
Ciudad Juárez, czyli książkowemu miastu Santa Teresa,
przygląda się Bolaño trochę na sposób filmowy: najpierw błądzi nad Europą,
gdzie czworga krytyków literackich, specjalizujących się w twórczości
niejakiego Benna von Archimboldiego, poznaje się, zaprzyjaźnia, spędza razem na
czas na kolejnych sesjach naukowych i kongresach poświęconych literaturze
niemieckiej, wreszcie romansuje. Co jakiś czas krytycy zastanawiają się też nad
tym, kim jest ich ulubiony pisarz, bo biografia Archimboldiego okryta jest
tajemnicą. I kiedy wreszcie najprawdopodobniej wiekowy pisarz wymieniany jest w
gronie kandydatów do literackiej Nagrody Nobla, krytycy wpadają na ślad jego
obecności w Santa Teresa na północy Meksyku i ruszają, aby wreszcie poznać
artystę. Tam, trochę na marginesie poszukiwań, dalszego romansowania i
zawieranych na uniwersytecie znajomości, dowiadują się o tajemniczych
morderstwach dokonywanych na kobietach… Tyle w pierwszym tomie powieści. Kolejne przenoszą punkt ciężkości: z
egocentrycznych znawców literatury podróżujących głównie po Europie i
tajemniczego pisarza na kolejne postaci, bardziej związane z miastem Santa
Teresa, coraz bliżej niepojętych zbrodni, których kulminacją jest gigantyczny
zapis kolejnych znalezionych ofiar: chłodny, rzeczowy, pozbawiony sensacyjnego
epatowania brutalnością. Wieńcząca powieść „Część
Archimboldiego” to nie tylko biografia urodzonego przed wojną i walczącego na
froncie wschodnim pisarza; to także próba połączenia kluczowych dla „2666”
wątków. Próba, która zresztą obok wyjaśnienia kilku kwestii stawia kolejne
pytania i pozostawia nas z powieścią otwartą…
„2666” to trudna książka. Czytana wieczorami po pracy wymaga
skupienia, czasu, uwagi. Ciągle pojawiają się tu kolejne nowe wątki albo powracające echa wcześniejszych. Zdarzają się też opowieści pozornie bezcelowe, jak wielostronicowe opisy wystąpień telewizyjnych marginalnej postaci X albo opowieść o wielopokoleniowej historii rodziny jednego z bohaterów Y, ciągi zdarzeń
z pogranicza jawy i snu, lista ofiar, których imiona i tak zapomnimy… Ostatnia
powieść Bolaño to lektura tyleż pasjonująca, co męcząca, regularnie odkładałam
ją jako „bezsensowną” i wracałam szukać metody w tym szaleństwie. Na swój
sposób jestem usatysfakcjonowana, chociaż z określaniem „2666” mianem
arcydzieła już się nie zgodzę.
PS. W recenzji „2666” pomijam wątki metaliterackie, ale
chciałam przywołać najzabawniejszy fragment powieści z dedykacją dla wszystkich, którym zdarzyło się napisać nie do końca to, co mieli na myśli:
A za słowem zaraz poszedł czyn, bo po chwili korektorki już wyciągały książkę (i nie było to ani francuskie Muzeum wpadek, ani wspomniany Sengen), której tytułu Archimboldi nie mógł dojrzeć, i zaczęły czytać na głos wybór zachowanych perełek:
– „Biedna Maria! Za każdym razem, gdy usłyszy odgłos zbliżającego się konia, jest przekonana, że to ja”. Książę Montbazon, Chateaubriand.
– „Załoga statku zabranego przez fale składała się z dwudziestu pięciu ludzi, którzy zostawili po sobie setki wdów skazanych na rozpacz”. Dramaty morskie, Gaston Leroux.
– „Z Bożą pomocą słońce znów wzejdzie nad Rzeczpospolitą”. Potop, Henryk Sienkiewicz.
– „Idziemy! – powiedział Peter, szukając kapelusza, by otrzeć łzy”. Lourdes, Zola.
– „Ukazał się diuk, któremu drogę torowała idąca za nim świta”. Listy z mojego młyna, Alphinse Daudet.
– „Z rękoma skrzyżowanymi na plecach przechadzał się Henri po ogrodzie, czytając powieść swego przyjaciela”. Le Cataclysme, J.-H. Rosny aîné.
– „Jednym okiem czytała, drugim pisała”. Nad brzegami Renu, Auback.
– „Trup w milczeniu czekał na autopsję”. Faworyt losu, Octave Feuillet.
– „Wiliam nie sądził, by serce mogło służyć do czegoś więcej poza oddychaniem”. Śmierć, Argibaczew.
– „Ta szpada honoru jest najpiękniejszym dniem mojego życia”. Honneur d’artiste, Octave Feuillet.
– „Zaczynam słabo widzieć, powiedziała ślepa biedaczka”. Beatrix, Balzac.
–„Obcięli mu głowę, a potem żywcem pogrzebali”. Śmierć Montgomera, Henri Zvedan.
– „Miał rękę zimniejszą niż ręka węża”. Ponson du Terrail. Tutaj nie zaznaczono, z jakiego dzieła pochodzi ów lapsus calami.
Z kolekcji Maxa Sengena, który nie wskazywał autora ani tytułu dzieła, wybijały się następujące cytaty:
– „Trup spoglądał z wyrzutem na tych, którzy go otaczali”.
– „Cóż może zrobić człowiek, który zginął od śmiertelnej kuli”.
– „W pobliżu miasta błąkały się całymi stadami samotne niedźwiedzie”.
– „Na nieszczęście ślub opóźnił się o piętnaście dni, w ciągu których panna młoda zbiegła z kapitanem i wydała na świat ośmioro dzieci”.
– „Trzydniowe, a nawet czterodniowe wycieczki to była dla nich codzienność”.
To nie tylko jest arcydzieło - to Księga o jakiej marzył Bruno Schulz, trzeba rzeczywiście czytać powieść w kawałkach po pracy , żeby być na to ślepym !
OdpowiedzUsuń