Kiedy krzyknęłam: „John C. Reilly kupił prawa do
sfilmowania Braci Sisters!”, Pan Młodszy spytał tylko: „kto?”. Ten aktor, który w „Rzezi” Polańskiego nie był Christopherem Waltzem. Uroda
przeciętnego przechodnia w średnim wieku, mistrz drugiego planu, niedoceniany świetny aktor.
Co prawda filmowa wyrocznia, jaką jest IMDB planów tych, jeszcze z 2011 roku,
nie potwierdza, ale mam wielką nadzieję, że „Bracia Sisters” jednak sfilmowani
zostaną i że Reilly w nich wystąpi.
Powieść Patricka DeWitta ma wszelkie atuty, jakie przydają się przy ekranizacji: są tu i pełnokrwiści bohaterowie, i podróż
jako główna osnowa akcji, i dużo przygód, a do tego narracja zgrabnie balansuje
między humorem a grozą. Największym wyzwaniem przy adaptacji tej prozy na
filmowy scenariusz będzie uporanie się ze zmianą perspektywy narracyjnej i
uzupełnienie szczegółów. W powieści narratorem jest jeden z tytułowych braci
Sisters, Eli. Opowiadana przez niego historia koncentruje się na relacjach z
bratem Charliem oraz opisie realizacji kolejnego zlecenia, jakie wydał im ich
przełożony, Komandor. A ponieważ bracia są zatrudnionymi przez niego płatnymi
mordercami, przygód podczas ich wędrówki nie może zabraknąć.
Ta na poły westernowa opowieść o podróży z Oregonu do San
Francisco przez XIX-wieczną, ogarniętą gorączką złota Amerykę, świetnie obywa
się bez szczegółowych opisów miejsc, które odwiedzają bracia. Ubłocone ulice
małych miasteczek Dzikiego Zachodu, saloony i hotele są
tak stereotypowymi elementami amerykańskiej mitologii i
popkultury, że podczas lektury klisze z adekwatnymi obrazami niemal
automatycznie pojawiają się przed oczyma. W tych doskonale opatrzonych
sceneriach DeWitt każe swoim bohaterom – niepokonanym rewolwerowcom – zachowywać się nie do
końca w zgodzie z wizerunkiem twardego faceta spod znaku Johna Wayna. Siłą „Braci
Sisters” jest mocna strona obyczajowa i błyskotliwy zapis codzienności
tytułowych bohaterów. Zatem Eli nie tylko strzela do ludzi, ale też poznaje pierwsze
leki przeciwbólowe czy pastę do zębów i wybiera jej smak, przygotowuje posiłki, martwi się o swojego konia, próbuje schudnąć, odwiedza lekarza i dentystę, onanizuje się… Wszystkie te wydarzenia
opowiedziane przez jednego z braci są nie tylko malowniczymi i często zabawnymi
obrazkami obyczajowymi; stanowią też świetny pretekst do przedstawienia
kolejnych barwnych postaci, w tym tytułowego rodzeństwa. W tej rodzinnej spółce
funkcję szefa pełni Charlie, postać dużo bliższa naszym wyobrażeniom o
rewolwerowcu niż jego młodszy brat. Charlie korzysta z życia: lubi zjeść i
wypić, szybko załatwia sprawy z kobietami, nie patyczkuje się z ludźmi, których
ma zabić. Pewny siebie i swojej szybkości, często dokucza bratu, chociaż nie
umiałby bez niego pracować. Eli jest jego przeciwieństwem: otyły lub z
tendencjami do tycia, jest tym słabszym, gorszym bratem, często wykorzystywanym
(dla przykładu, jeśli bracia dzielą konie, to Chyży trafi do Charliego, a na
Baryłce jeździć będzie Eli). Niezwykłe połączenie ociężałości i
wrażliwości, w jakie wyposażył tego bohatera i narratora w jednej osobie
DeWitt, leży u podstaw sukcesu tej książki. Eli jest poczciwy, dobroduszny,
współczujący, a jednocześnie bez wahania zastrzeli każdego, kto może zagrozić
jego bratu. Tę sprzeczność czytelnik uświadamia sobie dopiero po oderwaniu się
od lektury: „Bracia Sisters” napisani są tak sugestywnie, że czyta się ich z
fascynacją i radością. Ostatecznie braci Sisters nie da się nie lubić i nie
kibicować im, zapominając o mrocznej stronie ich działalności.
Dlatego mam nadzieję, że ten film powstanie! Tym bardziej,
że John C. Reilly jako Eli… to byłoby coś :-)
A dla tych, którzy nadal nie kojarzą gościa, jego popisowe
role – w „Chicago” Roba Marshalla
oraz w „Rzezi” Romana Polańskiego.
Patrick DeWitt, „Bracia Sisters”, tłum. Paweł Schreiber, Wydawnictwo
Czarne, 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz