wtorek, 9 kwietnia 2013

szaman współczesny

Egona Bondy’ego poznałam dzięki lekturze reportaży Mariusza Szczygła, który pisał o nim w „Gottlandzie” i „Zrób sobie raj”. Bondy to między innymi bohater „Czułego barbarzyńcy” Hrabala, barwna postać kontrkultury czechosłowackiej, mistrz poezji fekalnej pisanej w latach, kiedy należało sławić towarzysza Stalina, filozof i wykładowca uniwersytecki, autor wdzięcznych wierszyków, takich jak „Wczoraj rano przy niedzieli strasznie jajca mnie swędzieli” oraz wydanej w podziemnym obiegu powieści „Szaman”. Właśnie wydanie nieocenzurowanej wersji „Szamana” i wspomnienie oryginalności autora skłoniło mnie do sięgnięcia po książkę Bondy’ego.




Z początku „Szaman” wydaje się prostą parabolą życia w czasach totalitaryzmu. Niby akcja dzieje się w bliżej niesprecyzowanej wsi, a bohaterami są członkowie dzikiego, prymitywnego plemiona, którego rytm życia wyznaczają zmieniające się pory roku i związane z nimi polowania na renifery i coraz rzadsze mamuty, ale szybko zdajemy sobie sprawę, że opisy zwierzęcych skór, amuletów i namiotów są tylko maską dla dwudziestowiecznych konfliktów i dylematów. Szaman – podobno apologetyczny i krytyczny zarazem obraz samego autora – to u Bondy’ego starzejący się artysta, który pamięta dawne czasy i wcześniejszą (szamańską) sztukę, ale chcąc zachować pozycję we wsi, podporządkował się nowym wymaganiom. Co prawda, odprawia niektóre zakazane rytuały z młodymi zapaleńcami, ale robi to w ukryciu. Ma szamańską wiedzę, ale zdaje też sobie sprawę, że na potrzeby tłumu wystarczą mu proste sztuczki, które udowodnią jego duchową władzę. Oficjalnie stara się respektować zasady wprowadzone przez Urząd Bezpieczeństwa, ale prywatnie nie wierzy w nie. Zderzenie współczesnej mentalności z prymitywną scenerią budzi śmiech i wydobywa absurd specyficznej schizofrenii, jaką wymusza na podporządkowanych mu jednostkach system totalitarny. Ta część powieści, okraszona mocno erotycznymi opisami zbliżeń między Szamanem a inwigilującą go Agentką, absurdalnie zabawna i bezpretensjonalnie erotyczna, niczym słynna scena z pieczątkami w „Pociągach pod specjalnym nadzorem”, najbardziej kojarzy mi się ze stereotypowym (ale chyba w części chociaż prawdziwym?) „czeskim poczuciem humoru”. Tym bardziej czeskim, że mieszającym groteskę z nostalgią, bo starzejący się, coraz mniej dopasowany do rzeczywistości Szaman, jest też, przynajmniej w części, melancholikiem.

Stopniowo ta obyczajowa parabola, skupiona na analizie postaw wobec totalitaryzmu zmienia się w gęstą, filozoficzną rozprawę. Artysta ustępuje miejsca filozofowi; uczeń Szamana, Kukułka, wprowadza do książki nową perspektywę rozważań nad zagadnieniami etycznymi: dobrem, wolnością, sprawiedliwością, odpowiedzialnością za siebie i za wspólnotę. Szaman medytuje, rozmyśla nad nowym, naprawdę szczęśliwym ustrojem społecznym, wymyśla boga, który mógłby zbawić jego zepsuty świat, wreszcie mierzy się z Diabłem, wcieleniem zła. Mnogość odniesień do koncepcji etycznych, religijnych i społecznych przydaje „Szamanowi” wagi, intelektualnego ciężaru, ale ginie gdzieś początkowy humor, którym podszyta była opowieść.

A tu jeszcze znalezione w sieci słowo od tłumacza, Arkadiusza Wierzby, który wyjaśnia, dlaczego podjął się pracy nad tłumaczeniem „Szamana”:
http://www.ha.art.pl/komentarze/2269-arkadiusz-wierzba-slowo-od-tlumacza-11-powodow-dla-ktorych-musialem-przetlumaczyc-samana.html

Egon Bondy, „Szaman”, tłum. Arkadiusz Wierzba, Korporacja Ha!art, Kraków, 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz