„Śmierć gazet i przyszłość informacji” to tytuł, który
trafnie zapowiada treść książki, ale stanowi także określoną diagnozę. Punktem
wyjścia rozważań Bernarda Pouleta jest nieprzyjemne (i chyba też dlatego
wypychane ze świadomości) założenie, że słowo pisane – przynajmniej w
dotychczasowej, analogowej formie – kończy się lub przechodzi głębokie
przemiany. Codziennie jesteśmy tego świadkami: wiedzę o bieżących wydarzeniach
coraz rzadziej czerpiemy z gazet, o najświeższych wydarzeniach najszybciej dowiadujemy się dzięki linkowi wrzuconemu na portal społecznościowy.
Rolę reporterów coraz częściej przejmują przypadkowi świadkowie niecodziennych
zdarzeń, a nakręcone przez nich telefonami komórkowymi amatorskie filmiki stają
się pełnoprawnym materiałem informacyjnym. To tylko kilka symptomów przemian funkcjonowania współczesnych mediów. Poulet podaje ich dużo więcej. To w dużej
mierze fakty, które wydają się oczywiste (bo znamy je z własnej, codziennej
obserwacji); wartością dodaną tej analizy jest próba usystematyzowania tych
przemian, jednoczesnego porównania sytuacji mediów teraz i przed pięćdziesięciu
laty w Europie i Stanach Zjednoczonych. Ten szeroki zakres zainteresowań autora sprawia, że poznajemy tak odmienne opinie, jak zdanie Thomasa Jeffersona
(który miał stwierdzić, że gdyby przyszło mu wybierać między utrzymaniem przy
życiu rządu i wolnej prasy, wybrałby tę ostatnią) i Steve’a Jobsa (który w ten
sposób skrytykował Kindle’a: „to bezsensowny pomysł. Jakie ma w ogóle
znaczenie, czy ten produkt jest dobry, czy zły, skoro tak naprawdę ludzie
przestali czytać. W zeszłym roku 40% Amerykanów nie przeczytało ani jednej
książki. Błędna jest od samego początku koncepcja tego produktu, ponieważ
ludzie już nie czytają”). Jasny, poparty bezspornymi dowodami i liczbami wywód
Pouleta pozwala czytelnikowi zrozumieć, w jaki sposób ta przemiana kulturowa
była możliwa. Najciekawszy jest oczywiście opis dzisiejszej sytuacji i
poszukiwanie dróg ratunku, które mogłyby uchronić gazety przed śmiercią. Poulet
ma świadomość roli, jaką odgrywa w tym procesie pieniądz. Media z czwartej
władzy, chroniącej demokrację, stały się poddanym prawom wolnego rynku graczem
finansowym, zmuszonym do nastawienia na zysk, produkującym i sprzedającym informacje. Zatem domy medialne ze
spółki edytującej treść musiały przekształcić się w firmy usługowe z branży
informacyjno-rozrywkowej. Co nas może czekać? Próba udzielenia odpowiedzi na to
pytanie, podobnie jak zarysowanie możliwych wizji przyszłości zarówno samych
mediów, jak i demokracji, rozumianej jako instytucja, której funkcjonowanie
uzależnione jest od wolnego dostępu do informacji wszystkich obywateli, może
budzić uzasadniony lęk.
Może się okazać, że pogłębiona, przemyślana i zaprezentowana z odpowiedniej perspektywy informacja będzie wyłącznie domeną „elit”, podczas gdy większość odbiorców będzie dokonywała „zakupów” (lub nie) w licznych, bardziej lub mniej poważnych mediach, kierując się swoimi zainteresowaniami i przekonaniami. W takim kontekście kwestia władzy mediów wyglądać będzie zupełnie inaczej. Owszem, każde z mediów na swój sposób nadal będzie wpływać na „wiernych”, lecz wspólna przestrzeń publiczna, której media stanowią jedno z ostatnich wcieleń, może już wtedy przestać istnieć (s. 133).
Dostawcy usług ostrzegają jednak, że już niebawem sieć na świecie będzie przepełniona i mogą nastąpić poważne incydenty zakłócające jej funkcjonowanie, lub wręcz ją blokujące. Niektórzy proponują wprowadzenie wyższych opłat dla użytkowników sieci szerokopasmowej, a w dalszej perspektywie myślą o stworzeniu dwóch równoległych sieci: zachowaniu tej, która istnieje obecnie i funkcjonować będzie w sposób quasi-archaiczny, oraz stworzeniu sieci premium, działającej znacznie szybciej i wydajniej. No i oczywiście za wyższą cenę. Louis Pouzin, którzy współtworzył internet wraz z Vincentem Cerfem, zapewnia: „Kres neutralności internetu wydaje się nieunikniony, a zróżnicowanie proponowanych usług – i taryf – pojawi się w ofercie rynkowej”. Płacić będziemy za to, co konsumujemy, „tak jak w restauracji”, a usługi nie będą udostępniane wszystkim z taką samą szybkością (s. 252).
Jeżeli prawdą jest, że społeczeństwo, a szczególnie ci, którzy nim kierują, muszą być zorientowani, żeby móc działać, to prawdopodobnie ci właśnie ludzie zgodzą się zapłacić – i to drogo – za wiarygodne i prawdziwe informacje. Obok informacji ubogiej dla ubogich będzie też informacja bogata dla bogatych, a zatem w najlepszym razie będziemy mieli do czynienia z dwiema prędkościami (s. 258).
I w ramach appendixu, ciekawostki dla ofiar/miłośników
globalizmu, outsourcingu i korporacji: najwyraźniej produkcja mediów coraz
bardziej zaczyna przypominać inne korpo-prace…
Strona internetowa Pasadena Now (www.pasadenanow.com) zatrudnia pięciu dziennikarzy w Indiach, a ich zadaniem jest śledzenie bieżących wydarzeń w kalifornijskim mieście Pasadena na podstawie retransmisji wideo z posiedzeń rady miasta przekazywanych drogą internetową oraz informacji dostarczanych przez wolontariuszy na miejscu w Kalifornii (s. 245).
Dzisiaj widok redakcji on-line przywołuje na myśl obrazy z filmu Brazil: stłoczeni w rzędach młodzi ludzie wpatrują się w monitory komputerów, siedzą w open spaces i stukają cichutko w klawiaturę. Tak wyglądają wykwalifikowani robotnicy informacji, których status jest najczęściej mocno niepewny, a wynagrodzenie dosyć marne. Mówi się, ze globalizacja gospodarki doprowadzi do „eutanazji klasy średniej”. Cyfryzacja informacji wywołuje taki sam skutek w przypadku dziennikarskiej klasy średniej. Zarysowuje się powoli nowy obraz socjologiczny zawodu dziennikarza: z jednej strony mamy zdecydowaną mniejszość gwiazd, które umieją sprzedać swoje nazwisko i talent prowadzącego niczym markę, a z drugiej strony całą masę anonimowych i marnie opłacanych robotników wykwalifikowanych. „Średni” dziennikarze, którzy do tej pory stanowili zasadniczą część zespołów redakcyjnych, powoli znikają z horyzontu (s. 248).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz