wtorek, 2 kwietnia 2013

ciemności kryją Wałbrzych


Ostatnia powieść Joanny Bator przeleżała przy moim łóżku ponad dwa miesiące, a kiedy wreszcie znalazłam czas, żeby po nią sięgnąć, nie mogłam się od niej oderwać i pochłonęłam ją w ciągu kilku wieczorów. „Ciemno, prawie noc” jest jedną z lepszych powieści, jakie ostatnio czytałam i którym z przyjemnością poświęcam miejsce na blogu. Chociaż przyjemność ta podszyta jest lękiem, bo jak teraz opisać tę powieść, oddać jej klimat i styl, zachęcić kogoś do lektury?



„Ciemno, prawie noc” skojarzyło mi się z „Drwalem” Witkowskiego i „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Tokarczuk: stosunkowo niedawno wydanymi powieściami, które w konwencji kryminału mówią coś o Polsce współczesnej. Obie bardzo mi się podobały, chociaż Witkowskiego z jego komediowymi akcentami trudno traktować całkiem serio, a Tokarczuk z kolei wymaga przyzwyczajenia do specyficznego stylu. Powieść Bator unika tych pułapek. Podobnie jak kryminały Tokarczuk i Witkowskiego, także tu mamy do czynienia z pierwszoosobową narracją jednego z bohaterów. Jednak Alicja Tabor, chociaż wykonuje dość elitarny zawód (jest reporterką jednej z największych polskich gazet), wydaje się dość przeciętna i „normalna”, bliska przeciętnemu czytelnikowi (przynajmniej na początku lektury). Poznajemy ją w pociągu do Wałbrzycha, kiedy po wielu latach nieobecności w rodzinnym mieście, wraca do niego w związku ze zleceniem zawodowym: ma za zadanie napisać reportaż o zaginięciach kolejnych wałbrzyskich dzieci.  Może sprawił to kontekst sytuacji, podróż pociągiem do Polski B, połączona z powrotem do miejsca urodzenia, może sam opis podróżnych, coraz bardziej małomiasteczkowych, a może to talent pisarski Bator – w każdym razie z jej bohaterką utożsamiłam się od pierwszych stron i bez jakiegokolwiek oporu weszłam w jej świat. Sprzyja temu styl Bator – żywy, plastyczny, dyskretnie humorystyczny.

W Wałbrzychu Alicja wbrew pierwotnym planom zajmuje się nie tylko zbieraniem materiałów do reportażu. Stopniowo zaczyna prowadzić własne śledztwo w sprawie zaginionych dzieci, jednocześnie dokonując rozliczenia z własną, nie mniej tajemniczą przeszłością. Jak się okaże, mroczna historia wiązać się będzie nie tylko z tematem zaplanowanego reportażu, ale też z dzieciństwem i historią rodzinną samej Alicji.

Tłem tych odkryć jest Wałbrzych: koniec świata gorszej części Polski (do tego pozbawiony uroku, jakim obdarzyły go filmowe „Sztuczki”Andrzeja Jakimowskiego), a jednocześnie Polska w miniaturze. Trudno inaczej interpretować ten obraz niewielkiej społeczności, poddanej wpływowi nawiedzonego proroka („proroka”?), gdzie szaleją media, sprytni handlarze relikwiami szukają szybkiego zysku, a sami mieszkańcy na internetowym forum miasta dają upust rosnącej frustracji. Te przywołane w obszernych fragmentach internetowe dialogi, nieprzypadkowo noszą u Bator nazwę „Bluzg”. Kogo na tych forach nie ma! Przemądrzała studentka wymienia mądrości z Polakami z UK, Profesor Habilitowany głosi wiedzę o „ukrytej, zafałszowanej historii”, a między nimi głos zabierają też rozerotyzowane panienki, skrajni nacjonaliści, prostacy, gorliwe katoliczki i antykatoliccy racjonaliści, internetowe trolle i nawiedzone ezoteryczki… Wszystkie możliwe typy okropnej, irytującej, świadczącej o sobie jak najgorzej obecności w sieci oszołomów, idiotów, pseudointelektualistów… U Bator, wypowiedzi te zapisane bez korekty, z zachowanymi literówkami, błędami ortograficznymi, logicznymi i składniowymi, stają się fascynującym i odrażającym jednocześnie głosem odstręczającej masy ludzkiej. Forumowy bluzg ma u Bator rytmiczną formę ronda z wariacjami, gdzie pewne wypowiedzi czy wręcz całe fragmenty dialogu obsesyjnie powracają; to tekst doskonale literacki (w czasie lektury marzyłam o tym, żeby któryś z reżyserów zdecydował się przenieść go na scenę, tak muzyczny jest ten dialog!), który jednocześnie nie traci nic z prymitywnej, brudnej formy internetowego pierwowzoru.

Odkrywanie kolejnych tajemnic ukrytego w cieniu, patologicznego świata Polski B łapie czasem czytelnika za gardło. W eksplorowaniu mrocznej strony człowieczeństwa Bator wydaje się podążać śladem, który w kinematografii najsilniej wyznacza dziś Wojtek Smarzowski – nie bez znaczenia w tym skojarzeniu jest też osadzenie miejsca zdarzeń w realiach małomiasteczkowych. Tam jednak, gdzie Smarzowski idzie konsekwentnie dalej, pozostawiając nas z przygnębiającą wizją wszechogarniającego zła, niszczącego samotnie stawiających mu czoła bohaterów, Bator zatrzymuje się, odpuszcza. „Totalne rozwalcowanie”, które na ogół towarzyszy napisom końcowym u Smarzowskiego, tutaj nam nie grozi. W zamian dostajemy ulotną wizję zwyciężającego dobra. Czasem przyjemnie jest w ten scenariusz uwierzyć…

Joanna Bator, „Ciemno, prawie noc”, Wydawnictwo WAB, 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz