Ostatnia powieść Joanny Bator przeleżała przy moim łóżku
ponad dwa miesiące, a kiedy wreszcie znalazłam czas, żeby po nią sięgnąć, nie
mogłam się od niej oderwać i pochłonęłam ją w ciągu kilku wieczorów. „Ciemno,
prawie noc” jest jedną z lepszych powieści, jakie ostatnio czytałam i którym z
przyjemnością poświęcam miejsce na blogu. Chociaż przyjemność ta podszyta jest
lękiem, bo jak teraz opisać tę powieść, oddać jej klimat i styl, zachęcić kogoś
do lektury?
„Ciemno, prawie noc” skojarzyło mi się z „Drwalem”
Witkowskiego i „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Tokarczuk: stosunkowo
niedawno wydanymi powieściami, które w konwencji kryminału mówią coś o Polsce współczesnej.
Obie bardzo mi się podobały, chociaż Witkowskiego z jego komediowymi akcentami
trudno traktować całkiem serio, a Tokarczuk z kolei wymaga przyzwyczajenia do
specyficznego stylu. Powieść Bator unika tych pułapek. Podobnie jak kryminały
Tokarczuk i Witkowskiego, także tu mamy do czynienia z pierwszoosobową narracją
jednego z bohaterów. Jednak Alicja Tabor, chociaż wykonuje dość elitarny zawód
(jest reporterką jednej z największych polskich gazet), wydaje się dość
przeciętna i „normalna”, bliska przeciętnemu czytelnikowi (przynajmniej na
początku lektury). Poznajemy ją w pociągu do Wałbrzycha, kiedy po wielu latach
nieobecności w rodzinnym mieście, wraca do niego w związku ze zleceniem
zawodowym: ma za zadanie napisać reportaż o zaginięciach kolejnych wałbrzyskich
dzieci. Może sprawił to kontekst
sytuacji, podróż pociągiem do Polski B, połączona z powrotem do miejsca
urodzenia, może sam opis podróżnych, coraz bardziej małomiasteczkowych, a może
to talent pisarski Bator – w każdym razie z jej bohaterką utożsamiłam się od
pierwszych stron i bez jakiegokolwiek oporu weszłam w jej świat. Sprzyja temu
styl Bator – żywy, plastyczny, dyskretnie humorystyczny.
W Wałbrzychu Alicja wbrew pierwotnym planom zajmuje się
nie tylko zbieraniem materiałów do reportażu. Stopniowo zaczyna prowadzić
własne śledztwo w sprawie zaginionych dzieci, jednocześnie dokonując rozliczenia z własną, nie
mniej tajemniczą przeszłością. Jak się okaże, mroczna historia wiązać się
będzie nie tylko z tematem zaplanowanego reportażu, ale też z dzieciństwem i historią
rodzinną samej Alicji.
Tłem tych odkryć jest Wałbrzych: koniec świata gorszej
części Polski (do tego pozbawiony uroku, jakim obdarzyły go filmowe „Sztuczki”Andrzeja Jakimowskiego), a jednocześnie Polska w miniaturze. Trudno inaczej
interpretować ten obraz niewielkiej społeczności, poddanej wpływowi
nawiedzonego proroka („proroka”?), gdzie szaleją media, sprytni handlarze
relikwiami szukają szybkiego zysku, a sami mieszkańcy na internetowym forum
miasta dają upust rosnącej frustracji. Te przywołane w obszernych fragmentach
internetowe dialogi, nieprzypadkowo noszą u Bator nazwę „Bluzg”. Kogo na tych
forach nie ma! Przemądrzała studentka wymienia mądrości z Polakami z UK,
Profesor Habilitowany głosi wiedzę o „ukrytej, zafałszowanej historii”, a
między nimi głos zabierają też rozerotyzowane panienki, skrajni nacjonaliści,
prostacy, gorliwe katoliczki i antykatoliccy racjonaliści, internetowe trolle i
nawiedzone ezoteryczki… Wszystkie możliwe typy okropnej, irytującej, świadczącej
o sobie jak najgorzej obecności w sieci oszołomów, idiotów,
pseudointelektualistów… U Bator, wypowiedzi te zapisane bez korekty, z
zachowanymi literówkami, błędami ortograficznymi, logicznymi i składniowymi,
stają się fascynującym i odrażającym jednocześnie głosem odstręczającej masy
ludzkiej. Forumowy bluzg ma u Bator rytmiczną formę ronda z wariacjami, gdzie
pewne wypowiedzi czy wręcz całe fragmenty dialogu obsesyjnie powracają; to
tekst doskonale literacki (w czasie lektury marzyłam o tym, żeby któryś z
reżyserów zdecydował się przenieść go na scenę, tak muzyczny jest ten dialog!),
który jednocześnie nie traci nic z prymitywnej, brudnej formy internetowego
pierwowzoru.
Odkrywanie kolejnych tajemnic ukrytego w cieniu,
patologicznego świata Polski B łapie czasem czytelnika za gardło. W
eksplorowaniu mrocznej strony człowieczeństwa Bator wydaje się podążać śladem,
który w kinematografii najsilniej wyznacza dziś Wojtek Smarzowski – nie bez
znaczenia w tym skojarzeniu jest też osadzenie miejsca zdarzeń w realiach
małomiasteczkowych. Tam jednak, gdzie Smarzowski idzie konsekwentnie dalej,
pozostawiając nas z przygnębiającą wizją wszechogarniającego zła, niszczącego
samotnie stawiających mu czoła bohaterów, Bator zatrzymuje się, odpuszcza. „Totalne
rozwalcowanie”, które na ogół towarzyszy napisom końcowym u Smarzowskiego, tutaj
nam nie grozi. W zamian dostajemy ulotną wizję zwyciężającego dobra. Czasem przyjemnie
jest w ten scenariusz uwierzyć…
Joanna Bator, „Ciemno, prawie noc”, Wydawnictwo WAB, 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz