Zawiesiłam się. Koniec urlopu okazał się dużo bardziej przygodowy niż jego początek, powrót do domu emocjonujący i zakończony spektakularnym wyrwaniem nam wężyka (czy czegoś w tym stylu) pod kuchennym zlewem godzinę po powrocie do domu, dzięki czemu cudem udało nam się ocalić wszystko przed zalaniem wodą... A powrót do pracy i związany z tym pourlopowy dół sprawiły, że nie miałam czasu ani nastroju na przeglądanie wakacyjnych zdjęć i uzupełnianie wpisów. Na horyzoncie pojawił się jednak piątek, humor jakby lepszy, więc zmobilizowałam się i uzupełniam fotorelację z naszych ostatnich dwóch wakacyjnych dni na Suwalszczyźnie.
Dzień przedostatni wypełnił nam jednodniowy spływ Rospudą. Miało być od Małych Raczek do Świętego Miejsca, ale szło nam dobrze (a przynajmniej przez jakiś czas tak się nam wydawało...), więc przedłużyliśmy jeszcze o 5 kilometrów. Na szczęście była pogoda!
Jest sprzęt:
Po raz 96190689761890178075368 zaliczamy z Panem Młodszym brzeg :)
Na spływie zaczęło się nasze szczęście w nieszczęściu. Wtedy na tyle pechowo zniósł nas nurt, że kajak bokiem zaczął nabierać wody, musieliśmy zatem dobić do brzegu, jak by on w tym momencie nie był nieprzyjazny i ratować siebie, kajak i dobytek, co chwilę upadając na stromym i mulistym w tym miejscu dnie rzeki. Gdzie tu szczęście? Przemokło mi wtedy literalnie wszystko poza telefonem komórkowym, pieniędzmi i aparatem fotograficznym z nowymi szkłami!
Uroczysko Święte Miejsce. Chwila przerwy i wytchnienia w walkach z żywiołem :)
Tak niewinnie i łagodnie wygląda ta naprawdę rwąca w pewnych odcinkach rzeka!
Następnego dnia upał był już niemiłosierny. Poczekaliśmy do popołudnia i pojechaliśmy plażować nad Wigry. Niektórzy nawet się kąpali...
... chociaż w tym samym czasie inni z przerażeniem obserwowali te poczynania z brzegu...
... a nawet wpadali w histeryczny galop...
Na szczęście, kiedy wyszłam z wody, Miś się uspokoił, poznał mnie i w końcu mógł odpocząć (a nie pilnować tych nieodpowiedzialnych ludzi, którzy nie wiadomo co robią w tej wodzie daleko ode mnie).
I zapanował smuteczek, bo na drugi dzień już wracaliśmy do domu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz