Święta, Święta i po Świętach... Tyle było czekania, szykowania, telefonów na drugi i trzeci koniec Polski, żeby ogarnąć zjazd mojej rodziny i wspólne świętowanie, pięć dni w górach miało trwać dużo dłużej, a tu już po wszystkim. Zanim zdołuję się czekającym mnie (na szczęście jeszcze nie jutro!) powrotem do pracy i końcem tak wyczekiwanego urlopu, wrzucam trochę zdjęć okołoświątecznych. Na poprawę nastroju :)
Przygotowania przedświąteczne: Miś aktywnie uczestniczy w produkcji bigosu.
Domowy makowiec. Główna siła wykonawcza marudziła, że jej nie wyszedł, ale był pyszny :)
Miś zmęczony przedwyjazdowymi przygotowaniami musiał odpocząć...
Wreszcie wyjechaliśmy! W domu czekała na nas choinka, którą ubieraliśmy tradycyjnie: w wiszące pierniczki, cukierki, bibułkowe łańcuchy, malowane na złoto szyszki... Wszystko home made i hand made!
Przygotowania do Wigilii. To myśmy z Panem Młodszym kleili te mikrouszka i pierogi! (Miś zwątpił i poszedł spać).
Noc Wigilijna. Jest nastrój.
A to już sam dom. Na początku nie byliśmy przekonani, czy będzie fajnie zatrzymywać się w Kasince i czy Beskid Wyspowy to dobry pomysł, ale koniec końców byliśmy zadowoleni. Do Kasinki dojeżdża się łatwo i szybko Zakopianką, potem droga też idzie szybko. Wieś leży jednak na tyle daleko od „cywilizacji”, że można spokojnie odpocząć bez szumu samochodów w tle. A sam dom, który wynajęliśmy, leży wysoko, na zboczu, na końcu wsi. Co prawda, jak się okazało, nawet przy nędznej zimie wjazd tam bez łańcuchów nie jest możliwy, za to cisza i spokój gwarantowane. A tego przecież szukaliśmy.
Danilo Kis, mnóstwo powieści z Czarnego, Hugh Laurie, Ferdynand Wspaniały i Hardt Negri. To tylko część książek, które z przyjemnością zabralibyśmy z Kasinki na pamiątkę... ;) Taka biblioteka to rzadkość w ogóle, a w górskich domach na wynajem chyba w ogóle się nie zdarza! Nic dziwnego, że wpadliśmy w dziki entuzjazm na widok tych półek stojących na korytarzu i oboje zapragnęliśmy wejść w posiadanie całego domu :)
Z uwagi na obecność Misia, dostaliśmy pokój największy i chyba też najwypaśniejszy. Z kominka niestety nie udało się skorzystać, chociaż bardzo tego chcieliśmy. Połączenie odwilży, dodatnich temperatur i niezawodnego ogrzewania sprawiło, że po domu chodziliśmy w t-shirtach. Siedzenie przy rozpalonym kominku byłoby już nadmiarem szczęścia. Za to mieliśmy wyjście na gigantyczny taras, na którym latem na pewno przyjemnie się siedzi...
...a pod oknem z pięknym widokiem na Szczebel stał stół zapraszający do pracy i lektury (i podziwiania naszego prezentu).
Takie cuda meblowe się też przytrafiały. Bardzo lubię takie domy, gdzie przez lata, z kolejnymi meblami, sprzętami i bibelotami narasta historia, ciągle stoją pamiątkowe kredensy, stare odbiorniki radiowe, obrazy i zdjęcia, stopniowo uzupełniane coraz nowszymi nabytkami.
Miś też polubił taras.
Ciekawostki lokalne: łańcuchy samochodowe w Kasince (w Bazie Lubogoszcz).
Pejzaże zimowe z pierwszych dni spacerów, jeszcze przed odwilżą...
... i po odwilży. Miś, tradycyjnie, horyzont muskał smutnym wzrokiem swym.
Ten wpis sporo zawdzięcza Raffiemu i Hani, którym dziękuję za zdjęcia (nr 1, 2, 3, 5, 6, 9, 13, 16, 17,18), wspólne „procesowanie ticketów”, długie wieczory przy gitarach, makowca, chleb oraz za pragnienie przyjechania do nas z drugiego końca Polski i przywiezienia Mamy z końca trzeciego.
To gdzie za rok na Święta...? ;)
Hej, na wspomnienie wspólnie przeżytych dni aż łezka się w oku kręci. Tak było pięknie być razem z Wami.
OdpowiedzUsuńMy też ciepło wspominamy te Święta. Ale powiem, że już teraz jak jeździmy, to sprawdzamy potencjalne miejscówki na kolejny wspólny wypad :)
Usuń