piątek, 22 marca 2013

białe miasto

„Klęska (na Kosowym Polu – przyp. P.S.), która stała się podwalinami serbskiej świadomości, klęska, która rozpamiętywana jest do dziś, to jest właśnie typowo środkowoeuropejskie umiłowanie klęsk narodowych, choć Serbowie, tak sobie myślę, wiodą tu prym wśród braci Środkowoeuropejczyków. Ponieważ serbskie umiłowanie klęski jest większe niż węgierskie, a węgierskie większe niż polskie, a polskie jest ogromne”. (Krzysztof Varga, „Kontynenty” nr 2/2012).
Przesada? A ile razy widzieliście w Polsce napisany sprejem napis 1410? W Serbii data 1389 (rok bitwy na Kosowym Polu, jednej z najważniejszych, jeśli nie najważniejszej w serbskiej historii, kulturze, mitologii) jest chyba najpopularniejszym graffiti, pracowicie mazanym na kolejnych murach. Najwyraźniej fakt, że bitwa była wielką przegraną Serbów, którzy w wyniku porażki utracili swoje państwo, nie umniejsza popularności tego symbolu nawet wśród młodych ludzi. Serbskie umiłowanie klęski i cierpienia bywa zresztą szokujące: w centrum Belgradu nadal stoją zniszczone bombardowaniami budynki, mające przypominać o przeszłości...


...a przed pozostałościami także zbombardowanego przez NATO w 1999 roku gmachu telewizji serbskiej, w którym zginęło wówczas szesnaście osób, postawiono pomnik z wyrytym retorycznym pytaniem: „Za co?



Budynek zbombardowanej telewizji.



Inny obrazek: pod pomnik „Za co?” podjeżdża para na rowerach, ojciec i na oko dziesięcioletni synek. Zatrzymują się. Ojciec udziela synowi osobliwej lekcji historii, według której niewinni Serbowie zostali zaatakowani przez Zachód i ofiarą tej agresji są właśnie upamiętnieni na pomniku pracownicy stacji. Zastygam nieruchomo, bo z aparatem fotograficznym w dłoni wyglądam jak wcielenie wyobrażeń o mieszkańcach złego Zachodu, którzy po latach przyjeżdżają do Serbii szukać wrażeń i uprawiać turystykę wojenną. Głupio mi, bo tak nie jest, ale kontekst tej sytuacji narzuca mi określoną rolę. A przecież chociaż akcji NATO ciężko nie oceniać krytycznie, to z drugiej strony podczas wojny w Kosowie Serbowie całkiem niewinni też przecież nie byli. Z trudem znoszę jakikolwiek bezkrytyczny nacjonalizm, rodzimy czy bałkański, przeraża tak samo. 




Ten sam mit niewinnego kraju skrzywdzonego i zaatakowanego przez Zachód znalazłam w „Blokadzie Belgradu” Momo Kapora. Książka powstała w 1992 roku, podczas wojny w Bośni, kiedy to ONZ nałożyło na Jugosławię ebmargo handlowe, a także sankcje gospodarcze i kulturalne, mające skłonić kraj do wstrzymania pomocy udzielanej bośniackim Serbom. Momo Kapor w ostatniej chwili przed wprowadzeniem blokady wraca do rodzinnego Belgradu i przez dwadzieścia tygodni, niemal dzień po dniu, prowadzi literacki dziennik, składający się z obrazków obyczajowych z życia miasta, anegdot, wspomnień oraz refleksji i rozmyślań poświęconych głównie tematowi „Serbia kontra reszta świata”. I o ile część obyczajowa każdemu, kto lubi Belgrad albo serbską kulturę, sprawi przyjemność, o tyle filozofię autora zaakceptowałam z trudem, chociaż bezkrytyczne uwielbienie dla własnego narodu obok irytacji budzi też swoistą fascynację. Być może jest to obrona człowieka, który dużo podróżował, Zachód znał i chyba też lubił, więc musiał w jakiś sposób pokonać dysonans, kiedy ten mityczny obiekt fascynacji mieszkańców wszystkich krajów bloku komunistycznego postanowił zaingerować w konflikt w sposób bolesny dla Serbów, którzy poczuli się wówczas zdradzeni. Być może. Jednak użalanie się autora na przykład na kłopoty żywieniowe związane z blokadą lub na trudność ze zdobyciem paliwa do samochodu trudno traktować poważnie, jeśli pamięta się, co w tym samym czasie działo się w Bośni. Co zatem sprawiło, że brnęłam dalej? To, co budziło moje wspomnienia: opisy szachistów na Kalemegdanie, powracające wątki kulinarne z pljeskavicą, kajmakiem, ajwarem, ćevapčićiami, papryką czy rakiją na czele, łowienie ryb na Ada Ciganlija, nastrój knajpek i ich bywalców oraz ulic z głównym deptakiem Knez Mihajlova na czele. Miejscami melancholijny, miejscami zabawny opis przemijającego miasta. Ujmujący, ale przede wszystkim miłośników Belgradu i jego mieszkańców.

Ale żeby nie było, że Belgrad, któremu nie chcę przecież robić czarnego PR-u, to tylko nacjonaliści i zbombardowane budynki, zapraszam na wspomnieniową wycieczkę. Belgrad bywa też urokliwie secesyjny.




Widok na Nowy Belgrad z Kalemegdanu.


Knez Mihajlova. Tu lansują się tłumy mieszkańców Beo i turystów.


Skadarska! Czyli krakowski Kazimierz w wersji bałkańskiej. Nocami jest gorąco!


Papryka morderca, czyli jak osiągnąć katharsis w minutę. 



Cerkiew świętej Sawy.



Słowiańska rozpierducha w wykonaniu naszych południowych braci. Jestem fanką :)



Momo Kapor, „Blokada Belgradu”, Wydawnictwo Dialog, 2001.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz