wtorek, 19 marca 2013

zła pomoc

Kolejna wojna lub katastrofa naturalna. Media szaleją, telewizyjne paski informacyjne zamiast newsów bez przerwy wyświetlają numery kont bankowych, na które można przelać dowolną sumę. Na pierwszych stronach gazet obrazy ofiar na przemian z kalkulacjami strat atakują wyobraźnię czytelników. Do puszki kwestujących na ulicy wrzucam parę złotych i w ten nieskomplikowany sposób poprawiam sobie nastrój: przekazałam część własnych dochodów tym, którzy są w potrzebie, mają mniej niż ja, coś stracili. Podbudowana własną hojnością biegnę na kawę lub na zakupy, wojnę i jej ofiary pozostawiam tym, którzy zadecydują, na co przeznaczyć moją symboliczną złotówkę. Może będą to koce, może chleb, może lekarstwa. Liczy się pomoc.

Z tego samozadowolenia skutecznie wybija książka Lindy Polman. „Karawana kryzysu” nie krytykuje samej idei niesienia pomocy, a sposób, w jaki ono się dokonuje. Idea apolityczności, pomagania niezależnie od okoliczności i bez opowiadania się po jakiejkolwiek stronie konfliktu, zaproponowana przez założyciela Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża, Henriego Dunanta, jest tyleż szlachetna, co niewykonalna. Błędy i wypaczenia współczesnego przemysłu pomocy humanitarnej Polman analizuje w praktyce, opisując zakulisowe działanie instytucji humanitarnych i jego efekty m.in. w Kosowie, Rwandzie, Sierra Leone, Darfurze, Afganistanie. Wiele z tych miejsc autorka odwiedziła osobiście. Jak się okazuje, są takie sytuacje, w których zasadne jest samo postawienie pytania o sens działania zachodnich instytucji humanitarnych w określonym miejscu. Czy należy nieść pomoc, jeśli jest to równoznaczne z pomaganiem określonej stronie konfliktu? Polman przypomina, że Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża wiedział o Holocauście już w 1942 roku, ale zachował to w tajemnicy, z obawy przed utratą możliwości niesienia pomocy na terenach okupowanych. I chociaż po wojnie decyzję tę określili jako błędną sami przedstawiciele Czerwonego Krzyża, od tamtego czasu przemysł pomocy humanitarnej popełnił i nadal popełnia ten sam błąd. Pomoc organizacji humanitarnych oraz związanych z nimi funduszy i dóbr materialnych jest już tak częsta, że same strony konfliktu biorą je pod uwagę przy planowaniu swoich działań. Polman przywołuje m.in. przykład całkowicie zrównanego z ziemią Sierra Leone, które było świadomie niszczone przez rebeliantów, wiedzących, że „bez przemocy i zniszczenia nie ma wsparcia, a im straszniejsza przemoc i im bardziej totalny charakter ma zniszczenie, tym pomoc jest większa” (s. 216).  Dostarczona pomoc na różny sposób może zostać wykorzystana wbrew intencjom darczyńców, przyczyniając się do umocnienia czy przedłużenia konfliktu, jak to miało miejsce np. po ludobójstwie w Rwandzie, kiedy to cały przemysł humanitarny skupił się na niesieniu pomocy wygnanym z kraju ludobójcom Hutu (szykującym zresztą kolejne masakry), a nie pozostałym w zdewastowanej Rwandzie ofiarom – Tutsi. Zdarza się też, że dostawy żywności nie trafiają do osób potrzebujących, a do reprezentantów władzy, którzy w ten sposób umacniają swoją pozycję. Magazyny, będące własnością organizacji humanitarnych, są napadane. Niektóre organizacje, chcąc w ogóle działać na danym terenie, muszą godzić się na nieetyczne warunki: niebotyczne stawki opodatkowania importowanych produktów, przewóz broni dla rebeliantów środkami transportu należącymi do organizacji, niesienie pomocy wyłącznie w określonych miejscach (przy czym zakładać można, że miejsca, do których reżim zabrania dostępu, są w danym momencie karane głodem za niesubordynację). Czym innym jest świadomość tego, że nie sposób pomóc wszystkim, czym innym pomoc, która umożliwia podtrzymanie status quo.




„Karawana kryzysu” nie oskarża określonej organizacji o niewłaściwe działanie. Polman naświetla problem w sposób wyważony i obiektywny, widzi wadliwość funkcjonowania NGO-sów jako instytucji, których działalność miała w założeniu wypełniać braki między ospałymi instytucjami państwowymi a nastawionymi na zysk spółkami prywatnymi. Tymczasem wg niej NGO-sy popełniają grzechy jednych i drugich. Co więcej, mnogość tych instytucji, niewspółpracujących ze sobą oraz niepoddanych jakiejkolwiek zewnętrznej etycznej ocenie, konkurujących ze sobą, nastawionych na zdobycie rozgłosu, a co za tym idzie, przedłużenie kontraktów, ułatwia ich samowolne działanie i potęgowanie chaosu na terenach często objętych konfliktem zbrojnym. Polman mówi wprost: to, że organizacje humanitarne twierdzą, że są apolityczne, nie oznacza, że nie są wykorzystywane przez strony konfliktu do celów politycznych.

Książka Lindy Polman nie tylko podważa stereotypowy wizerunek szlachetnego i bezideowego działania instytucji humanitarnych.  W pewien sposób dostaje się też nam, czytelnikom, leniwym i zadowalającym się gestem ofiarowania pieniędzy czy darów bez stawiania pytań o ich sens. Autorka każe nam właśnie dociekać, stawiać pytania. Nie zadowalać się świadomością, że daliśmy złotówkę instytucji dobroczynnej, ale spytać, jak ta złotówka została wykorzystana. Ile z niej zostało przeznaczone na pomoc, a ile na luksusowe życie w krajach trzeciego świata pracowników organizacji humanitarnych. Czy szkoła w Iraku, która za tę złotówkę została postawiona, stoi pusta, czy rzeczywiście funkcjonuje. Czy któraś ze stron konfliktu korzysta z przekazanych przeze mnie pieniędzy. I wreszcie – czy po zakończeniu programu pomocy ktokolwiek jeszcze zainteresuje się życiem miejscowej ludności i jej powrotem do normalności. Plan maksimum, ale przy temacie o tej randze etycznej trudno zaproponować mniej.


Linda Polman, „Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej”, Wydawnictwo Czarne, 2011.

2 komentarze:

  1. No tak,zgadzam się w zupełności z Twoimi wnioskami.W naszym kraju jest podobnie.Przez moment jest głośno, a potem sprawa idzie w zapomnienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wszędzie tak jest. Napisałam ten wpis, po czym usłyszałam o kolejnej fundacji, która nie przeznacza dochodów zgodnie z przeznaczeniem... przykre.

      Usuń