Drugi poranek na Samotni przynosi lekką zmianę
pogody. Na niebie pojawia się kilka chmurek, słońce nie świeci tak mocno jak
poprzedniego dnia. Powrotu wiatru i zimna się nie boimy; nawet Miś ma
przygotowaną outdoorową wersję psiego lansa na wypadek załamania pogody.
Żarty żartami, ale pogoda rzeczywiście jest
gorsza niż w poprzednich dniach. Nawet Kocioł Małego Stawu wydaje się bardziej ponury
niż poprzedniego dnia.
W miarę dochodzenia do Spalonej Strażnicy pogoda zmienia się dosłownie z minuty na minutę.
Nad malowniczym podobno Kotłem Małego Stawu przeszliśmy w gęstej mgle. W najgorszym momencie widoczność spadła do ok. 10 metrów. Mogliśmy iść tylko dzięki tyczkom wskazującym przebieg szlaku.
Pod koniec drogi nad Kotłem zaczęło się poprawiać.
W oddali pojawiła się Śnieżka. Widoczność wróciła.
Punkt widokowy na Kocioł Wielkiego Stawu.
Przed nami pojawił się Słonecznik.
Słońce schowało się za chmurami, ale przynajmniej coś widać.
W porównaniu z poprzednim dniem, słońce świeci raczej anemicznie. Pocieszamy się tym, że przynajmniej nie spali nam jeszcze bardziej twarzy...
„Creepy jest to schronisko” – usłyszałam jakieś dziesięć razy od momentu ujrzenia go na zboczu Przełęczy do chwili, w której rozgościliśmy się w naszym pokoju. Koniec końców byliśmy z tego miejsca zadowoleni, ale pierwsze wrażenie jest trochę przerażające: wchodzi się do środka jak do szkoły, jakiś hall, jakieś schody, plątanina korytarzy, nie wiadomo, gdzie iść, żeby kogoś spotkać... Bardziej się to wszystko kojarzy z hotelem ze „Lśnienia” niż ze schroniskiem górskim.
Zmęczony Miś przysypia na siedząco. My w sumie zresztą też.
Gigantyczna jadalnia – jedna z dwóch w Odrodzeniu. Ociepla ją fajna ekipa oraz ich sympatyczna szefowa – właścicielka przesłodkiej amstaffki Hery (siedzi na fotelu) i jednocześnie babcia dwójki rezolutnych dzieci, z których jedno jeździło cały ranek po sali na rowerku i bez strachu bawiło się z dużo większym od siebie Misiem.
Pogoda nie zachęca, a prognozy zapowiadają spadek temperatur i śnieg z deszczem. Od rana trzyma mgła i siąpi mżawka. W tej sytuacji decydujemy się skrócić wyjazd i zamiast iść nad Śnieżne Kotły, których w tej mgle i tak nie zobaczymy, schodzić do Karpacza i wracać do domu dzień wcześniej.
Na mokrym śniegu ślady łapek Misia są jeszcze większe niż normalnie. To chyba dlatego od kilku spotkanych na szlaku osób, które przez jakiś czas szły za nami, usłyszeliśmy: „A to ślady Państwa pieska widzieliśmy na szlaku! A już myśleliśmy, że to niedźwiedź szedł”. Nie, to nie niedźwiedź. To tylko nasz Miś :)
Mgła pojawiała się i znikała. Słaba pogoda utwierdza nas w słuszności decyzji o szybszym powrocie do domu.
Słonecznik ponownie. Tym razem prawie go nie widać, tonie we mgle. W mokrym śniegu źle się idzie. Obliczony na godzinę przejścia szlak idziemy półtorej godziny. Facet, który wyszedł przed nami ze schroniska i przecierał szlak, szedł dwie godziny... Pogoda nie sprzyja wędrówce.
Im niżej, tym lepsza pogoda. Już widać Pielgrzymy.
Apel anonimowego turysty. W sumie sama prawda.
Na szlaku od Słonecznika do Pielgrzymów idzie się coraz gorzej, więc teraz to my się zapadamy. Ja mam jakieś szczególne szczęście do wpadania w śnieg po pachwinę... Przy kolejnej próbie utrzymania się na powierzchni tym razem ja łamię kijek. Poniżej: jedna z dziur, które przeklinałam w głos, usiłując się z nich wyczołgać.
Nareszcie dochodzimy do Pielgrzymów. Jestem tak zmęczona, że nawet nie chce mi się biegać po skałach. Na dodatek wyszło piękne słońce i zwątpiliśmy w sens wracania do Krakowa tak wcześnie.
Wiemy, że w tych warunkach powrót do schroniska też zajmie nam kilka godzin. Postanawiamy zatem zacisnąć zęby, udać, że słońca nie ma i konsekwentnie schodzić do Karpacza. Jednak mieliśmy rację. Wiosenna pogoda zmienia się kilka razy w ciągu dnia i jest różna na różnych wysokościach. My przy zejściu do Karpacza mieliśmy piękne słońce, ale szczyty gór tonęły w chmurach i mgle. Przestaliśmy żałować, że nas tam nie ma...
Im niżej, tym gorzej. Wkraczamy w coraz gęstszą mgłę. W samym Karpaczu widoczność znowu minimalna, zimno, wilgotno, paskudnie. Świątynia Wang, którą miałam obejrzeć w drodze powrotnej, jest prawie niewidoczna, zatem rezygnujemy ze zwiedzania. W mokrym śniegu przemokły nam nie tylko buty, ale i ubrania. Szybko przebieramy się w samochodzie i rozpoczynamy podróż powrotną do domu.
Informacje praktyczne:
Przejście z Samotni do Słonecznika: ok. 2 h.
Przejście ze Słonecznika do Schroniska PTTK Odrodzenie: ok. 1 h (spacerem w warunkach zimowych)
Przejście ze Słonecznika do Pielgrzymów żółtym szlakiem: ok. 30 min.
Nocleg w Odrodzeniu w pokoju dwuosobowym z psem: 30 zł od osoby (bez pościeli) + 10 zł od psa.
Ser smażony z frytkami i surówką: 22 zł
Filet z kurczaka z frytkami i surówką: 22 zł
Herbata: 3 zł
Kawa biała z ekspresu: 6 zł (nareszcie dobra kawa!)
Gofr zwykły: 4 zł
Gofr full wypas (z bitą śmietaną, owocami i sosem czekoladowym): 8 zł
Układ w Odrodzeniu jest prosty: za psa dopłacamy 10 zł i dostajemy pokój bez wykładziny (co skądinąd rozumiem, odkurzanie dywanu z psiej sierści to straszna praca), za to nikt się potem nie dziwi, że z psem po górach chodzimy. Szefowa schroniska też ma psa, więc rozumie, że przyjaciela nie zostawimy w domu, jadąc na wakacje. Pokoje są skromne: już nie ma lampek do czytania, jak w Samotni, przydałaby się jeszcze jakaś półka wewnątrz, łazienki też są słabe, ale za to jest ciepło. Schronisko Odrodzenie ma ok. 100 miejsc noclegowych, więc w sezonie musi być tam cały tłum. Teraz, w środku tygodnia byliśmy niemal jedynymi gośćmi (ale na nocleg z soboty na niedzielę mieli już komplet). W tej ogromnej przestrzeni mieści się także ścianka wspinaczkowa, stół do ping-ponga, piłkarzyki, są też dwa kominki i gitara. W pokojach są kontakty.
Zasięg telefonu zależy od wiatru :) Czasem jest polski Orange, czasem Orange Czechy, a czasem nie ma nic. Podobnie zasięg zrywało też w T-mobile.
Fantastyczne krajobrazy,zapewne jest tu także pięknie i w innych porach roku.Uch,zazdroszczę Wam!
OdpowiedzUsuńDziękuję :) i sami sobie zazdrościmy, szczególnie, że w Krakowie znów szaroburo i zimno... a wrócić w Karkonosze chcemy na jesieni, najchętniej w październiku: już po sezonie a jeszcze jak słońce zaświeci, może być ładnie :)
UsuńW takiej mgle można chyba zabłądzić i zejść ze szlaku, pewnie bałabym się w takim mleku wędrować.No, ale dla Was wytrawnych "górskich łazików" to jeszcze jedno doświadczenie.
OdpowiedzUsuńA nie, bo jak się idzie tymi pustymi polami bez drzew, to szlak wyznaczają tyczki, które stoją na tyle gęsto, że zawsze widać kolejną, więc w największą mgłę było bezpiecznie. Ale jakbyśmy mieli iść nieznanym szlakiem szukając w tej mgle znaków na drzewach, to rzeczywiście zejść ze szlaku można bardzo szybko.
Usuń