„Osiem cztery” to
debiut Mirosława Nahacza: młodego Łemka wychowanego w małej wsi w Beskidzie Niskim. Książka została
wydana, jeszcze zanim jej autor zdał maturę. Wkrótce po niej Nahacz dostał
stypendium, zdał na studia do Warszawy i diametralnie zmienił swoje życie.
Jednym ze świadectw jego spotkania z „wielkim światem” jest „Bocian i Lola”,
ostatnia książka wydana za życia autora. Między nimi Nahacz wydał
tylko „Bombla”; samobójcza śmierć w 2007 roku przerwała jego prace nad „Niezwykłymi
przygodami Roberta Robura”, wydanymi pośmiertnie w 2009 roku w wydawnictwie
Prószyński i S-ka (nie w Czarnym, macierzystym wydawnictwie Nahacza).
Od śmierci
dwudziestotrzyletniego pisarza minęło już parę lat. Fala fascynacji nim jakoś
mnie ominęła. Do wydawców dobijają się
kolejni młodzi twórcy, a debiutująca w tym samym czasie co Nahacz
Masłowska, zdążyła wydać powieść o wypalonych trzydziestolatkach. Mniej więcej
takich, jakich dziesięć lat wcześniej, jako wchodzących w dorosłe życie,
usiłował opisać Nahacz, co zresztą przyniosło mu sławę „głosu pokolenia 1984”.
Czy dzisiaj ta etykietka przekonuje? Mam z tym pewien kłopot. Co prawda nie łapię
się na tytułowe pokolenie „osiem cztery”, które u Nahacza jeszcze zdążyło zapamiętać końcówkę PRL-u, jeszcze wie, co to peweksy i już mgliście też, co to kapitalizm,
realizowany w siermiężnych warunkach; pokolenie, które chce spróbować czegoś
innego, dlatego eksperymentuje z używkami, chociaż jest też świadome tego, że ich
wolność jest tymczasowa i skończy się tradycyjnie żoną, rodziną i spokojnym
życiem. Fabuła oraz narracja obu powieści są zaskakująco podobne: to
halucynacyjna podróż przez świat najróżniejszych używek, w jaką zabiera nas
pierwszoosobowy narrator, podróż podważająca realność świata, w jakim się
znajdujemy. W debiutanckim „Osiem cztery” używkami są jeszcze zbierane w lesie
grzyby halucynogenne, zażywane na przemian z trawą i alkoholem na imprezie w domku
letniskowym rodziców jednego z przyjaciół. „Bocian i Lola”, z akcją umiejscowioną
w Warszawie, przynosi nie tylko krytykę wielkomiejskiego stylu życia na czele z
symbolizującymi go galeriami handlowymi czy klubami, ale i takie zaburzenia
percepcji rzeczywistości, które możliwe są po dużo mocniejszych środkach...
Zresztą, nie zdradzając zbyt wiele z fabuły „Bociana i Loli”, powiem tylko, że
halucynogenną jazdę zapewniała narratorowi mieszanka specyfików chemicznych
i... literatury, a sam główny bohater, niczym Leonardo DiCaprio w „Incepcji”,
zagubiony w kolejnych rzeczywistościach, poszukuje Loli, bo tylko jej obecność
może zagwarantować mu wyrwanie się z halucynacji. Bo Lola, podobnie jak bączek
w filmie Nolana, jest jedynym elementem, niezawodnie oddzielającym świat
rzeczywisty od wyobrażonego.
Brzmi to wszystko
bardzo dobrze, ale mam wobec tej prozy pewne wątpliwości. „Bocian i Lola” to książka dużo
lepsza od „Osiem cztery”, chociaż obie powieści są świetnie napisane i Nahacz
niewątpliwie miał ucho do dialogów. Mam wrażenie, że bardzo starał się wyjść
poza opisywanie własnych perypetii życiowych. W „Osiem cztery” dopiero tego próbuje, „Bocian
i Lola” jest już tekstem dużo bardziej dojrzałym, ale nadal pozostaje niedosyt.
To bardzo dobrze rokująca proza, której jednak brakuje doświadczenia, zaplecza intelektualnego... Nie przekonuje mnie jako „głos
pokolenia” (które zresztą dorosło i albo ustatkowało się, albo bierze inne
używki; kolejni, urodzeni po osiemdziesiątym dziewiątym roku już się z opisywanymi
przez niego dwudziestolatkami nie utożsamią – mają inne motywacje, inne
wyobrażenie siebie samych, inne ideały...), ale pozostawia żal, że jej autor
nie zdążył napisać swojego arcydzieła.
Mirosław Nahacz, „Osiem cztery”, Wydawnictwo Czarne, 2003.
Mirosław Nahacz, „Bocian i Lola”, Wydawnictwo Czarne, 2005.
Mirosław Nahacz, „Bocian i Lola”, Wydawnictwo Czarne, 2005.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz