sobota, 12 stycznia 2013

dylematy Masłowskiej


Lubię Masłowską. Nie do tego stopnia, żeby wyszukiwać wszystkie informacje i recenzje z nią związane, ale lubię jej styl, jej ucho, spisane przez nią dialogi, nawet jeśli ostatecznie stwierdzam, że dana rzecz mnie nie przekonuje. Tak było z „Pawiem królowej”, językowo doskonałym, ale o niczym. Z drugiej strony dialogami z „Między nami dobrze jest” mówimy z Panem Młodszym nadal. Co prawda z „hops do mojej pościółki w prosiaczki i chrapś chrapś do rana” jakoś zrezygnowaliśmy, ale „idź do swojego braku pokoju” nadal jest używane. Więc jak tylko okazało się, że Masłowska wydaje nową powieść, wiedziałam, że chcę ją przeczytać i miałam nadzieję, że będzie to Masłowska udana, a nie tylko językowo sprawna. Początek zapowiadał się smakowicie: „Na ulicy przed domem leżał kot z białym kołnierzykiem, ni to grzejąc się w słońcu, ni to raczej jednak nie żyjąc, wnosząc z faktu, że nie było słońca ani żadnych innych przyczyn, by leżeć wśród pędzących samochodów”. Zachęcona tym  wstępem, zabrałam się za lekturę. Ponieważ „Kochanie, zabiłam nasze koty” jest powieścią naprawdę krótką, uporałam się z nią dość szybko. I, niestety, nie byłam zachwycona. Mam wrażenie, ze moje spotkania z Masłowską w najgorszym razie kończą się stwierdzeniem, że oddałabym nerkę, żeby TAK pisać, ale poza fascynującym językiem niewiele więcej z tego wynika. Przebiegam wtedy wzrokiem tekst, dając się uwieść brzmieniu kolejnych zdań, humorowi, jaki powstaje z „samplowania języka”, zderzania cytatów z języka potocznego, błyskotliwemu spisywaniu zagadywania pustki i głupoty watą słów. Zderzenie tego groteskowego stylu z przygnębiającą na ogół u Masłowskiej diagnozą stanu intelektualnego czy emocjonalnego osób mówiących jest już porywające. „Kochanie, zabiłam nasze koty” nie spadają poniżej pewnego poziomu, to jest nadal bardzo dobrze spisana książka, po której powierzchni jednak prześliznęłam się z uśmiechem, ale bez specjalnego namysłu. A przecież opis życia trzydziestolatków w dużym mieście (Masłowska nie precyzuje, czy to NY, ale opis lokalnych hipsterów budzi takie skojarzenia),  powinien mnie zainteresować. Tym bardziej, że zasadniczo ciężko się z autorką nie zgodzić: pokazując dzieje przyjaźni dwóch wielkomiejskich dziewczyn, fascynatek jogi i odchudzania i bardzo starających się być na czasie, chociaż nie jest to łatwe, jeśli trzeba się samemu utrzymać, opisuje doskwierający brak stabilności, brak czegokolwiek znaczącego w życiu, przelotne znajomości i mody, których obie bohaterki rozpaczliwie się czepiają, a które mają nadać ich życiu sens. Prawdziwe, ale nie uwodzi.



„Mnie to wpędza w depresję. Miasto zaczyna się trząść już koło osiemnastej, a potem buzuje aż do nocy, pełne przekrzykiwań, pisków, głupich śmiechów, łamiących się obcasów, brzęku butelek, strzelających korków od szampana, koki zasysanej z desek klozetowych i naciąganych na członki prezerwatyw… Przerabianie przez cały tydzień swojego jedynego, niepowtarzalnego, nieubłaganie mijającego życia na pieniądze musi skończyć się głupawką, zwierzęcym wrzaskiem „mam prawo do odrobiny wolności!!!”. Nawet jeśli ta hektyczna, hurtem realizowana wolność, która musi wystarczyć na cały kolejny tydzień, oznacza prawo do swobodnego robienia z siebie palanta, darcia śluzówki genitaliów na strzępy i do spania potem z głową w sraczu”.

„A to Bad Berry jest teraz naprawdę trendowe. Mają nawet przedłużone espresso dla psów i stoliki, gdzie psy mogą usiąść sobie ze swoimi MacBookami. To teraz szał: niby mają tylko trzy litery na klawiaturze (H, A i U), ale mają normalnie Firefoxa i twój pies może w chwilach wolnych od zabawy, nauki i zakupów oglądać filmiki na Youtubie, pokazywać innym psom, mogą na imprezkach oglądać je sobie razem (stary, ale nie widziałeś tego!) (nie, nie, pokażę ci coś lepszego), w ogóle ma fajny design, jest na niego mniej wirusów i jej pies dużo bardziej go sobie chwali od peceta, którego miał poprzednio”.

„– Poproszę… - powiedziała Fah. – Poproszę… Poproszę duże nuggetsy.
– Dużych nie ma.
– A jakie są?
– Są Ogromne, Gigantyczne i Potworne.
– To ogromne.
– Dodatkowy tłuszcz? – pyta kasjerka.
– Nie, bez dodatkowego tłuszczu.
– Czy chcesz dodatkowe tysiąc pięćset kalorii za półtora dolara?
– Nie, dziękuję.
– Poczwórne, czy poszóstne frytki?
– Poczwórne.
– Dziękuję, przyjęłam zamówienie”.

Dorota Masłowska, „Kochanie, zabiłam nasze koty”, Noir Sur Blanc, 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz