Na fali entuzjazmu wywołanego „Kochankami z Księżyca”,
znaleźliśmy kolejny film Wesa Andersona, wychodząc z założenia, że jeśli facet więcej takich dobrych
i pojechanych filmów zrobił, to warto je obejrzeć. Stanęło na „Fantastycznym Panu
Lisie”, podobno najlepszym do tej pory jego filmie. Co prawda Pan Młodszy
mi marudził trochę na początku, że animację dla dzieci będzie oglądał, ale
szybko mu przeszło. Bo że animacja to na pewno, ale z tym dla dzieci to bym się
zastanawiała…
Przede wszystkim animacja jest inna niż to, do czego
przyzwyczaił nas Pixar i Disney: anachroniczna, świadomie niedoskonała, technicznie
bliższa naszym dobranockom niż dzisiejszemu Shrekowi. To samo powiedzieć można o poczuciu
humoru „Pana Lisa” i jego bohaterach: w przeciwieństwie do upraszczających obrazów dzisiejszych bajek, nie są to postaci jednowymiarowe.
Zasadniczo sympatyczny Pan Lis po ustabilizowaniu swojego życia i przeprowadzce między ludzi łamie obietnicę daną swojej żonie i wraca do okradania
swoich sąsiadów. Ci ostatni są co prawda tępi i brzydcy, ale postanawiają
ukarać Pana Lisa. Ich zemsta może skrzywdzić także żonę Pana Lisa, ich
neurotycznego syna i kuzyna…
„Pana Lisa” dobrze się ogląda także dzięki aktorstwu: nie wiem, kto robił dubbing polski, ale w oryginale słyszymy głosy Maryl Streep, George’a Clooney’a, Willema Dafoe i Billa Murraya. Żywe, przekonujące dialogi świetnie łączą się z obrazem zwierząt – trochę strasznych, trochę groźnych, trochę brzydkich, dzikich, nieujarzmionych. Tak jak tytułowy Pan Lis nie jest w stanie zwalczyć swojej lisiej natury, tak i pozostałe postaci dalekie są od stereotypowych uproszczeń. Bohaterowie „Pana Lisa” nie powstali z inspiracji pluszowymi przytulankami. Waga tematu, sposób przedstawienia bohaterów z ich zaletami i wadami, sprawiają, że „Fantastycznemu Panu Lisowi” bliżej do „Koraliny” lub „Mary i Maxa” niż do „Kubusia Puchatka”. Zło i przemoc, nieobecne w większości bajek dla dzieci lub pokazane jako ucieleśnione w głupim/brzydkim/groteskowym bohaterze (co zawsze łagodzi jego istotę), tutaj dzieli się między kilka postaci. Pan Lis w dramatycznych okolicznościach traci swój ogon, jego syn chciałby upokorzyć kuzyna, jego żona chce, żeby mąż, wbrew własnej naturze, ustatkował się i zmienił tryb życia. Nikt nie jest prosty ani jednoznaczny. A przecież oglądanie tego filmu to też przyjemność i dużo zabawy – szczególnie dzięki inteligentnym i śmiesznym dialogom.
„Pana Lisa” dobrze się ogląda także dzięki aktorstwu: nie wiem, kto robił dubbing polski, ale w oryginale słyszymy głosy Maryl Streep, George’a Clooney’a, Willema Dafoe i Billa Murraya. Żywe, przekonujące dialogi świetnie łączą się z obrazem zwierząt – trochę strasznych, trochę groźnych, trochę brzydkich, dzikich, nieujarzmionych. Tak jak tytułowy Pan Lis nie jest w stanie zwalczyć swojej lisiej natury, tak i pozostałe postaci dalekie są od stereotypowych uproszczeń. Bohaterowie „Pana Lisa” nie powstali z inspiracji pluszowymi przytulankami. Waga tematu, sposób przedstawienia bohaterów z ich zaletami i wadami, sprawiają, że „Fantastycznemu Panu Lisowi” bliżej do „Koraliny” lub „Mary i Maxa” niż do „Kubusia Puchatka”. Zło i przemoc, nieobecne w większości bajek dla dzieci lub pokazane jako ucieleśnione w głupim/brzydkim/groteskowym bohaterze (co zawsze łagodzi jego istotę), tutaj dzieli się między kilka postaci. Pan Lis w dramatycznych okolicznościach traci swój ogon, jego syn chciałby upokorzyć kuzyna, jego żona chce, żeby mąż, wbrew własnej naturze, ustatkował się i zmienił tryb życia. Nikt nie jest prosty ani jednoznaczny. A przecież oglądanie tego filmu to też przyjemność i dużo zabawy – szczególnie dzięki inteligentnym i śmiesznym dialogom.
Wcale nie taki fantastyczny i po ludzku skomplikowany Pan Lis zachęcił mnie do dalszego poszukiwania filmów Andersona. Ciekawe, co jeszcze nakręcił...
„Fantastic Mr. Fox” („Fantastyczny Pan Lis”), reż. Wes Anderson, 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz