niedziela, 6 stycznia 2013

melancholijny kryminał

Wybieramy film.
Ja: To może tę „Anatolię”?
On: OK.
Ja: Ale to turecki film, więc wiesz…
On: ???

Po pierwszych dziesięciu minutach akcji wydaje się, że bez przerwy patrzymy na jadące samochody. 
On: No póki co, to niewiele się dzieje…
Ja: Ale przecież mówiłam ci, że to turecki film!

(żeby nie było, że krytykuję turecką kinematografię! Moja „głęboka” znajomość kultury tureckiej czerpie z trylogii „Mleko”, „Jajko”, „Miód” Kaplanoglu, doprawionej „Stambułem” Pamuka. Wszystko to bardzo mi się podobało, ale też przekonało mnie, że jak „turecki”, to na dziewięćdziesiąt procent też „melancholijny” i „statyczny” i tego samego oczekiwałam też od „Pewnego razu w Anatolii”).



„Pewnego razu w Anatolii”, regularnie wymieniany jako jeden z najlepszych filmów minionego roku, zwycięzca Grand Prix w Cannes 2011, bywa też określany jako „kryminał”, ewentualnie „thriller”. Może i tak, jeśli przyjmiemy poprawkę na fakt, że jeśli kryminał, to z minimalną ilością zdarzeń, a jeśli thriller, to psychologiczny, a nie fabularny. Noc w Anatolii, trzy policyjne samochody, gliniarze, prokurator, lekarz, podejrzany pierwszy i drugi. Cały czas próbują przeprowadzić wizję lokalną, ale podejrzanym nie idzie znalezienie miejsca zbrodni. W zasadzie tyle. Z jednej strony ciągle narasta napięcie między policją a podejrzanym (może kłamie? Czemu nie zaprowadzi ich na miejsce?), z drugiej – ileż można jeździć nocą po totalnych zadupiach. Pojawiają się zatem absurdalnie codzienne dialogi, kolejne rozmowy pokazują, kim są kolejne osoby, co myślą, czego się boją. Tylko główny podejrzany milczy…

Oglądałam ten film i hasłowo nazwałam go „Kiedy Smarzowski spotkał Czechowa w Turcji”, bo są tu i nędzne realia pracy policji rodem z „Domu złego”, i dialogi zderzające wysokie z niskim, rozstrzelone nudą i nic-nie-dzianiem jak u Czechowa, a do tego wszystkiego pejzaż i kontekst wschodniej Turcji… piękne połączenie :)

I jeszcze stwierdziliśmy, że to „melancholijny kryminał”. I „film na pięciu aktorów i trzy samochody”. Właściwie grają to w kilku wnętrzach, poza tym plener i samochody, za to jak ci aktorzy to grają i jak perfekcyjny jest ten scenariusz! Konia z rzędem temu, kto u nas jest w stanie tak dobre dialogi napisać, a potem zagrać. Brawo, Ceylan!

„Pewnego razu w Anatolii” reż. Nuri Bilge Ceylan, 2011



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz