środa, 16 stycznia 2013

„Tatarak” na mieliźnie

Bałam się „Tataraku”. Ktoś zdążył powiedzieć, że to wstrząsający film, gdzieś przeczytałam entuzjastyczną (i w podobnym tonie) recenzję – i przez długi czas omijałam go szerokim łukiem, bo niekoniecznie chciałam oglądać filmy o śmierci. Wreszcie nadszedł ten czas i zmierzyłam się z tym (póki co) ostatnim filmem Wajdy.

Najważniejsze z wrażeń po jego obejrzeniu to rozczarowanie. Nie wstrząsnął mną. Co więcej, obejrzałam ten film z niesłabnącym poczuciem dystansu wobec tego, co oglądam. Nie można powiedzieć, że to film zły, szczególnie, jeśli jako modelowy zły film posłuży nam „Katyń”. „Tatarak” jest na szczęście dużo lepszy, ale i tak wszystkie zachwyty nad nim uważam za przesadzone.

Kłopot sprawia mi przede wszystkim opanowanie materiału literackiego, wykorzystanego w filmie. „Tatarak” powstał na podstawie trzech tekstów: opowiadania „Tatarak” Jarosława Iwaszkiewicza, „Zapisków ostatnich” Krystyny Jandy oraz „Nagłego wezwania” Sandora Marai. Przyznaję – nie czytałam żadnego z nich. Jednak wrzucenie trzech tekstów w trwający godzinę dwadzieścia (z napisami) film o nie tak znowu dużej ilości zdarzeń budzi moje wątpliwości, czy na pewno w ten sposób dobrane teksty powinny być sfilmowane. Co więcej, na filmowy „Tatarak” składają się następujące wątki: pierwszy – będący adaptacją Iwaszkiewicza; drugi – monolog Jandy o chorobie i śmierci jej męża, Edwarda Kłosińskiego; i trzeci – zdjęcia z offu, wokół powstawania filmu. Gdzie zatem ten Marai? Może gdybym znała jego tekst wcześniej, udałoby mi się zobaczyć go w filmie Wajdy…

Trzy wątki, a każdy wadliwy. Adaptacja Iwaszkiewicza, w przeciwieństwie do fenomenalnych „Panien z Wilka” – nie porywa, choć jest przyzwoita. Tu najgorsze są sztuczne dialogi. Z kolei monologi Jandy, o których szczerości tyle pisano brzmią lepiej jako tekst, kręcone są dyskretnie, z nieruchomej kamery ustawionej w pustym pokoju. Jest malarsko i teatralnie. Janda powściąga emocje i gra bez typowej dla siebie histerii, ale to nadal jest Janda. Dla wielbicieli Jandy. Sceny z kręcenia „Tataraku” – kuriozum. Janda z Wajdą w plenerze na próbie czytanej, Janda czyta na głos opowiadanie Iwaszkiewicza, passus o zapachu tataraku, trochę kadzidlanym, trochę błotnym, który narratorowi kojarzy się z młodością i śmiercią jednocześnie. Co jakiś czas Wajda podaje jej liść tataraku do powąchania. Ona przerywa lekturę i wącha z zamyśleniem i wczuwaniem się (w rolę? W nastrój opowieści?). Od tej tautologii jeszcze gorsza jest tylko scena poruszonej filmowaną właśnie śmiercią Bogusia Jandy, która ucieka z planu filmowego. Niepotrzebna, histeryczna, kompletnie niewiarygodna.



Główny motyw fabuły, oparty na opowiadaniu Jarosława Iwaszkiewicza, opowiada o matczyno-erotycznej relacji, łączącej umierającą panią Martę z Bogusiem, chłopcem dorastającym, takim, jakim nigdy nie stali się jej zabici w Powstaniu Warszawskim synowie. Na grającą rolę pani Marty Krystynę Jandę ciężko mi było patrzeć. Pozbawiona zmarszczek twarz, nowy rysunek ust… Rozumiem powody, dla których ktoś poprawia sobie urodę, ale ciężko mi zaakceptować ich rezultat – sztuczną twarz. Na partnerującego Jandzie Pawła Szajdę w roli Bogusia patrzy się przyjemnie, bo urodę ma żywcem „z epoki”, za to nie daje się go słuchać, tak fatalnie jest zdubbingowany. Na szczęście, poza parą głównych bohaterów, jest na co patrzeć i czego słuchać, dzięki pracy operatora – Pawła Edelmana i autora muzyki do filmu – Pawła Mykietyna. Zdjęcia i muzyka są zdecydowanie najmocniejszą częścią dzieła.

I znowu okazało się, że patent Wajdy, polegający na zebraniu genialnej ekipy i korzystania z jej zbiorowej energii jakoś się sprawdził. Duet Edelman – Mykietyn to jednak za mało, żeby ten film komuś polecić, ale przynajmniej (nareszcie!) kolejny film Wajdy daje się bez większego bólu obejrzeć. Szkoda, że pomysły, które kiedyś gwarantowały Wajdzie sukces (adaptacje Iwaszkiewicza, robienie z rzeczywistości materiału filmowego) – teraz wydają się wtórne, nieudane. Aż strach pomyśleć, co mistrz zrobi teraz „Wałęsie”…

„Tatarak”, reż. Andrzej Wajda, 2009.

2 komentarze:

  1. Pięknie napisałaś,mnie też ten film nie powalił na kolana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Niestety, byłam bardzo rozczarowana tym filmem, a zaraz czeka nas "Wałęsa"...

      Usuń