środa, 9 stycznia 2013

życie po sekcie: „Martha Marcy May Marlene”

„Martha Marcy May Marlene”. Dużo imion, ale wszystkie należą do jednej bohaterki. Martha nie ma rodziny, przyjaciół, nikogo bliskiego – poza siostrą, z którą, jak się wydaje, wcześnie straciła kontakt. Kiedy jednak postanawia uciec z sekty, z którą jako Marcy May mieszka w wiejskim domu, to właśnie swoją siostrę prosi o pomoc i przygarnięcie. 

Tak zaczyna się film w reżyserii Seana Durkina. Martha przeprowadza się do siostry i jej męża. Szybko okazuje się, jak bardzo jest nieprzystosowana do „normalnego” życia. Ciąg retrospekcji i wspomnień Marthy tłumaczy jej rozchwiany emocjonalnie stan. Reżyser w tych sekwencjach pokazuje wszystkie praktyki sekty, stopniowe „uwiedzenie” ofiary, emocjonalne związanie z guru, uzależnienie od akceptacji grupy, w końcu pogodzenie się z kłamstwami, wykorzystywaniem seksualnym, manipulacją i w konsekwencji – łamaniem prawa. Jednocześnie cała ta poświęcona sekciarskim praktykom część filmu skutecznie unika taniej sensacji, niepotrzebnego epatowania drastycznymi scenami. Mówiąc obrazowo, Durkin opowiada o sekcie nie tyle językiem „Faktu”, ile obiektywnym językiem reportażu. Ten chłodny, pozornie niezaangażowany ton robi wrażenie. Do tego połączony jest z opowieścią nie mniej ważną – z historią Marthy po ucieczce z sekty. Po amerykańskim filmie o tej tematyce spodziewałabym się raczej sensacyjnej części opowiadającej o praniu mózgu ofiary, której po ucieczce pomaga w dojściu do siebie kochająca rodzina, ofiara powoli przełamuje traumę i zaczyna szczęśliwe życie. U Durkina jest na odwrót i to dopiero jest fascynujące i prawdziwe. Martha trafia do rodziny, która stara się ją zaakceptować, ale nie jest w stanie z nikim rozmawiać o tym, co ją spotkało. Jej siostra widzi, że coś jest nie tak, ale nie umie temu zaradzić, bo sama obecność kogoś bliskiego nie wystarczy przy tak ekstremalnym doświadczeniu. Martha nie ma słów na nazwanie swojej historii, prawdopodobnie byłaby w stanie wyartykułować słowa „byłam w sekcie” dopiero za jakiś czas, kiedy uświadomiłaby sobie, że ludzie, od których uciekła, wyrządzili jej krzywdę, że manipulowali nią, wreszcie, że nie byli jej przyjaciółmi, a sektą. Musiałaby zatem nabrać dystansu do tej historii, umieć ocenić ją obiektywnie. A tego Martha nie jest w stanie zrobić. Uciekła z sekty, bo instynktownie zdawała sobie sprawę z krzywdy, jaka ją tam spotyka, ale kiedy już mieszka ze swoją siostrą, zaczyna krytykować jej sposób życia, posługując się frazesami, których nauczyła się w sekcie. Tak jakby emocjonalne oderwanie się od sekty było znacznie trudniejsze od fizycznej ucieczki od niej. To przygnębiający film, bo w tej perspektywie wydaje się, że nie ma dla Marthy ratunku. Nie wiadomo, kto mógłby pomóc dziewczynie, która nie opowiada nikomu swojej historii, za to pogrąża się we wspomnieniach, które przestaje odróżniać od rzeczywistości... Niejednoznaczne zakończenie niczego tu zresztą nie podpowiada. Jak skończy się historia Marthy? Nie dość, że trzeba obejrzeć film, to jeszcze samemu sobie dopowiedzieć zakończenie.  Może Wasze będzie bardziej optymistyczne, niż moje?




„Martha Marcy May Marlene”, reż. Sean Durkin, 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz