Pięć tomów. Każdy z nich to gigantyczny monolog, spisany na jednym
oddechu, jako jeden, pozbawiony dialogów akapit, zapis myśli. Każdy z tomów
składających się na „Autobiografie” skupia się na jednym, wybranym punkcie
życiorysu Bernharda. Zamiast kalejdoskopu zdarzeń z życia dorastającego
chłopaka i młodego mężczyzny dostajemy obsesyjną autoanalizę, której punktem
wyjścia są często gesty, drobne zdarzenia. Długie, wielokrotnie złożone zdania,
z uporem powtarzane słowa i frazy i przebijająca się z nich niechęć do
zastanego społeczeństwa i jego instytucji składają się na fascynujący i mroczny
zarazem autoportret austriackiego pisarza.
Mam wrażenie, że
ta gęsta proza może wyłącznie uwodzić lub odrzucać; styl Bernharda nie jest neutralnym
pisaniem, w którym autorskie „ja” ukrywa się za przezroczystymi zdaniami. Czy
neurotyczny autor może stworzyć dzieło wolne od swej neurozy? Bernhard odpowiedziałby
zapewne, że nie; jego własna, pokrętna, obsesyjna osobowość ujawnia się zarówno
w obrazie opisywanego świata, jak i użytym do tego samym języku.
Co ciekawe,
kolejne części ukazywały się już wcześniej, jako osobno wydawane książki.
Zebranie ich razem jako „Autobiografii” dało w rezultacie tom świetny
literacko, będący zarazem próbą odpowiedzi na pytanie, skąd wziął się pisarski
fenomen Bernharda. Kolejne strony „Autobiografii” przynoszą przepracowanie
najważniejszych, często traumatycznych punktów z życia autora: nauki w
gimnazjum, porzuconej w celu podjęcia pracy, ciężkiej choroby, śmierci
dziadka, leczenia gruźlicy... Rozczarowania i kolejne niepowodzenia,
uświadamianie sobie hipokryzji otaczających go ludzi, rosnąca nieufność wobec
powszechnie uznanych instytucji i ich przedstawicieli (szkoła, szpital)
połączone z przenikliwą inteligencją egocentrycznego autora w jakiś sposób
tłumaczą, co mogło ukształtować tego zjadliwego krytyka własnego społeczeństwa,
docenianego poza Austrią dużo bardziej niż we własnym kraju.
Wieńczący całość
tom „Dziecko” jest logicznym zamknięciem cyklu. Po chronologicznym układzie
czterech pierwszych tomów, w finale wracamy do chłopięcego okresu życia autora.
Dotychczasowa jeremiada ustępuje miejsca opowieści o tym, jak to ośmioletni
Bernhard w dniu, w którym nauczył się jeździć na rowerze, postanowił wyruszyć w
trzydziestokilometrową podróż do Salzburga. Wzięty od opiekuna rower ląduje w
rowie, a malec prowadząc gruchota, wraca do domu nad ranem, bojąc się
zasłużonej kary. To wydarzenie uczy go, że dobra opowieść każdą porażkę może
przekuć w zwycięstwo:
Sam delektowałem się tą opowieścią, jak gdyby opowiadał ją zupełnie kto inny, i stawałem się lepszy ze słowa na słowo, gdyż rozemocjonowany własną relacją, wzbogacałem całość mnóstwem przesadnych akcentów, dodających mojemu opowiadaniu pikanterii, albo nawet dodatkowymi wymysłami, żeby nie powiedzieć kłamstwami. Siedząc na stołku przy oknie, naprzeciw Dżordżiego leżącego w łóżku, przekazywałem mu na wskroś dramatyczną historię, głęboko przeświadczony, że trzeba ją traktować jako niezwykle udane dzieło artystyczne, chociaż nie mogło być wątpliwości, że dotyczy ona prawdziwych okoliczności i faktów. Tam, gdzie wydawało mi się to korzystne, robiłem dłuższą pauzę, wzmacniałem jedno, osłabiałem drugie, zawsze pomny, by zdążać ku punktowi kulminacyjnemu całej opowieści, nie uprzedzać puenty, a poza tym nigdy nie pomijać siebie jako głównego bohatera poematu dramatycznego.Wiedziałem, co imponuje Dżordżiemu, a co nie, wiedza ta stanowiła fundament mojej relacji. (…) Umiałem w kilku krótkich zdaniach zmienić na koniec moją żałosną porażkę w triumf. Udało mi się: Dżordżi był tego ranka przekonany, że jestem bohaterem (s. 369-370).
A tu jeszcze dwa
smaczki – próbki stylu i przekonań autora:
Moje rodzinne miasto to w rzeczywistości śmiertelna choroba, wrodzona i wszczepiona jego mieszkańcom, jeśli więc nie odejdą w decydującym momencie, to wprost lub nie wprost, wcześniej czy później będą musieli we wszystkich tych odrażających warunkach albo popełnić nagle samobójstwo, albo też, wprost lub nie wprost, nędznie i powoli zmarnieć na tej w gruncie rzeczy na wskroś wrogiej człowiekowi architektoniczno-arcybiskupio-tępo-narodowo-socjalistyczno-katolickiej, zabójczej ziemi. (s. 10)
We wszystkich epokach wszystkie rządy zawsze przypisywały sportowi największe znaczenie, i słusznie, bawi on bowiem, ogłupia i odurza masy, a dyktatury wiedzą najlepiej, dlatego zawsze i w każdym wypadku opowiadają się za sportem. Kto jest za sportem, ma masy po swojej stronie, kto jest za kulturą, ma je przeciw sobie, mawiał mój dziadek, dlatego zawsze wszystkie rządy są za sportem i przeciw kulturze. (s. 48)
Thomas Bernhard, „Autobiografie”, tłum. Sława Lisiecka,
Wydawnictwo Czarne, 2011.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz