czwartek, 2 maja 2013

homo sum?

Najpierw obejrzałam film: przyzwoity, interesujący jako całość, chociaż też nierówny. Oglądając go, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że książka, na podstawie której powstał, może być dużo ciekawsza. Może to kwestia zmiany perspektywy, bo nie musiałam już skupiać się na śledzeniu znanej fabuły, ale „Nie opuszczaj mnie” Kazuo Ishiguro wywarło na mnie dużo większe wrażenie jako powieść niż jako filmowa adaptacja w reżyserii Marka Romanka.



Taki odbiór może być też zależny od wpływu ostatnich lektur i wydarzeń. Czytając książkę Ishiguro, cały czas przychodziła mi do głowy argumentacja Dawkinsa, sprzeciwiającego się sztywnym podziałom na stworzonych przez Boga ludzi, posiadających duszę, którym należy się szacunek i „ludzkie” traktowanie, oraz wszystkie pozostałe byty, ludziom podporządkowane, pozbawione duszy i prawa do samostanowienia. Dobrze, odpowiada Dawkins kreacjonistom, kpiąc z ich teorii, zapewne większość ludzi bez namysłu zgodzi się z tym podziałem, wrzucając do drugiej grupy dżdżownice, wrony, psy czy krowy, co jednak zrobić z bytami pośrednimi? Z teoretycznie odnalezionym żywym Australopitekiem? Przyznać mu prawo do duszy, a co za tym idzie do własnych sądów, wyborów, niezależnego życia? A ludzie („ludzie”?) stworzeni za pomocą osiągnięć nauki? Co, jeśli rozwój genetyki pozwoli na dużo skuteczniejszy niż obecnie rozwój istot powoływanych do życia w laboratoriach? Co, jeśli społeczeństwo – wbrew temu, jak te istoty się czują, jak wyglądają, jak reagują – odmówi im człowieczeństwa, posiadania duszy, a co za tym idzie, praw? I czy naprawdę – szczególnie w świetle ostatnich sporów o dzieci zrodzone metodą in vitro –jesteśmy tak bardzo odlegli od tego rodzaju dylematów?

„Nie opuszczaj mnie” nie stawia tych pytań wprost; nie daje też na nie łatwych odpowiedzi. Powieść Ishiguro jest przewrotną i niesłychanie aktualną antyutopią, sprawiającą początkowo wrażenie tradycyjnej prozy wspomnieniowej, powieści o dojrzewaniu zmieszanej z melodramatem. Narratorka, Kathy H. opowiada o dzieciństwie spędzonym w specyficznej angielskiej szkole połączonej z internatem, gdzie uczyli się także jej najbliżsi przyjaciele. Nieuświadamiane lub wypychane ze świadomości przeczucia jej i jej rówieśników odnośnie tego, kim są i jaki czeka ich los, zostaną z czasem potwierdzone i zrealizowane. Ishiguro perfekcyjnie wprowadza czytelnika w świat Kathy i jej przyjaciół. Paradoksalnie, posłużenie się tradycyjną, emocjonalną narracją łączącą bildungsroman z melodramatem sprawia, że czytelnik utożsamia się z Kathy-człowiekiem. Nawet jeśli stopniowo uświadamia sobie, że dla swojego otoczenia Kathy i jej przyjaciele ludźmi nie są.



Nieustannie powracający wątek nacisku, wywieranego na uczniów przez nauczycieli, pragnących skłonić wychowanków Hailsham do rozwoju artystycznego za wszelką cenę, niepohamowanej kreatywności, ma swój cel: udowodnienie społeczeństwu fałszu podziału na ludzi i nie-ludzi, bazującego wyłącznie na sposobie powołania określonej istoty do życia. Jednak dołączenie do elitarnego grona ludzi nie jest takie proste: Kathy H., pozornie tradycyjna bohaterka konwencjonalnej historii o dojrzewaniu, musi ostatecznie wypełnić swój los, służebny wobec potrzeb „prawdziwych ludzi”.

Ishiguro świetnie łączy w „Nie opuszczaj mnie” kilka konwencji. Balansując między powieścią obyczajową a fantastyką, dyskretnie pokazuje zmieniającą się świadomość bohaterów, ich marzenia, lęki, rozwój. Napięcie związane z umowną granicą człowieczeństwa rozgrywa perfekcyjnie: okrucieństwo tej prozy kryje się między wierszami, zależy od wrażliwości czytelnika. Zimnej precyzji, z jaką społeczeństwo wykorzystuje klony, nie ma bezpośrednio w opowieści Kathy, pogodzonej ze swoim losem, dojrzałej, choć nieświadomej brutalności świata, w którym żyje, narratorki.

Kazuo Ishiguro, „Nie opuszczaj mnie”, tłum. Andrzej Szulc, Wydawnictwo Albatros, 2005.
„Never Let Me Go” („Nie opuszczaj mnie”), reż. Mark Romanek, 2010.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz