Najpierw obejrzałam film: przyzwoity, interesujący jako
całość, chociaż też nierówny. Oglądając go, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że
książka, na podstawie której powstał, może być dużo ciekawsza. Może to kwestia
zmiany perspektywy, bo nie musiałam już skupiać się na śledzeniu znanej fabuły,
ale „Nie opuszczaj mnie” Kazuo Ishiguro wywarło na mnie dużo większe wrażenie
jako powieść niż jako filmowa adaptacja w reżyserii Marka Romanka.
Taki odbiór może być też zależny od wpływu ostatnich lektur
i wydarzeń. Czytając książkę Ishiguro, cały czas przychodziła mi do głowy
argumentacja Dawkinsa, sprzeciwiającego się sztywnym podziałom na stworzonych
przez Boga ludzi, posiadających duszę, którym należy się szacunek i „ludzkie” traktowanie, oraz wszystkie pozostałe byty, ludziom podporządkowane, pozbawione duszy i
prawa do samostanowienia. Dobrze, odpowiada Dawkins kreacjonistom, kpiąc z ich
teorii, zapewne większość ludzi bez namysłu zgodzi się z tym podziałem,
wrzucając do drugiej grupy dżdżownice, wrony, psy czy krowy, co jednak zrobić
z bytami pośrednimi? Z teoretycznie odnalezionym żywym Australopitekiem?
Przyznać mu prawo do duszy, a co za tym idzie do własnych sądów, wyborów,
niezależnego życia? A ludzie („ludzie”?) stworzeni za pomocą osiągnięć nauki?
Co, jeśli rozwój genetyki pozwoli na dużo skuteczniejszy niż obecnie rozwój
istot powoływanych do życia w laboratoriach? Co, jeśli społeczeństwo – wbrew
temu, jak te istoty się czują, jak wyglądają, jak reagują – odmówi im
człowieczeństwa, posiadania duszy, a co za tym idzie, praw? I czy naprawdę –
szczególnie w świetle ostatnich sporów o dzieci zrodzone metodą in vitro –jesteśmy tak bardzo odlegli od tego rodzaju dylematów?
„Nie opuszczaj mnie” nie stawia tych pytań wprost; nie daje też na nie łatwych odpowiedzi. Powieść Ishiguro jest przewrotną i niesłychanie
aktualną antyutopią, sprawiającą początkowo wrażenie tradycyjnej prozy
wspomnieniowej, powieści o dojrzewaniu zmieszanej z melodramatem. Narratorka,
Kathy H. opowiada o dzieciństwie spędzonym w specyficznej angielskiej szkole
połączonej z internatem, gdzie uczyli się także jej najbliżsi przyjaciele.
Nieuświadamiane lub wypychane ze świadomości przeczucia jej i jej rówieśników
odnośnie tego, kim są i jaki czeka ich los, zostaną z czasem potwierdzone i
zrealizowane. Ishiguro perfekcyjnie wprowadza czytelnika w świat Kathy i jej
przyjaciół. Paradoksalnie, posłużenie się tradycyjną, emocjonalną narracją łączącą bildungsroman z melodramatem sprawia, że czytelnik utożsamia się z
Kathy-człowiekiem. Nawet jeśli stopniowo uświadamia sobie, że dla swojego
otoczenia Kathy i jej przyjaciele ludźmi nie są.
Nieustannie powracający wątek nacisku, wywieranego na
uczniów przez nauczycieli, pragnących skłonić wychowanków Hailsham do rozwoju
artystycznego za wszelką cenę, niepohamowanej kreatywności, ma swój cel:
udowodnienie społeczeństwu fałszu podziału na ludzi i nie-ludzi, bazującego wyłącznie na sposobie
powołania określonej istoty do życia. Jednak dołączenie do elitarnego grona
ludzi nie jest takie proste: Kathy H., pozornie tradycyjna bohaterka
konwencjonalnej historii o dojrzewaniu, musi ostatecznie wypełnić swój los,
służebny wobec potrzeb „prawdziwych ludzi”.
Ishiguro świetnie łączy w „Nie opuszczaj mnie” kilka
konwencji. Balansując między powieścią obyczajową a fantastyką, dyskretnie
pokazuje zmieniającą się świadomość bohaterów, ich marzenia, lęki, rozwój.
Napięcie związane z umowną granicą człowieczeństwa rozgrywa perfekcyjnie: okrucieństwo
tej prozy kryje się między wierszami, zależy od wrażliwości czytelnika. Zimnej
precyzji, z jaką społeczeństwo wykorzystuje klony, nie ma bezpośrednio w
opowieści Kathy, pogodzonej ze swoim losem, dojrzałej, choć nieświadomej
brutalności świata, w którym żyje, narratorki.
Kazuo Ishiguro, „Nie opuszczaj mnie”, tłum. Andrzej Szulc, Wydawnictwo Albatros, 2005.
„Never Let Me Go” („Nie opuszczaj mnie”), reż. Mark Romanek,
2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz